Polityczna maseczka

28.07.2020
Jerzy Dziekoński
Kurier MP

Stany Zjednoczone stały się światowym epicentrum pandemii COVID-19. Toczy się tam nie tylko wojna przeciw wirusowi, ale też batalia światopoglądowa dotycząca restrykcji postrzeganych przez część Amerykanów jako zamach na konstytucyjne gwarancje wolności osobistej.

Fot. pixabay.com

Pod względem dobowych przyrostów zachorowań na COVID-19 rekordy bije Floryda. Co więcej, jest to również stan, w którym mieszkańcy niechętnie odnoszą się do obowiązku noszenia maseczek. Ukuto tam nawet określenie „mask nazis”, czyli maskowi naziści, które odnosi się do zarządzeń lokalnych władz. Społeczna niechęć do nakazu zakrywania ust i nosa paradoksalnie spowodowała, że jeszcze w czerwcu gubernator Florydy Ron DeSantis, nie chcąc narażać się obywatelom, zapowiedział, że nie wprowadzi przepisów wymuszających noszenie masek w całym stanie. Zapewnił przy tym, że nie będzie sprzeciwiał się ograniczeniom wprowadzanym lokalnie w poszczególnych hrabstwach.

Władze lokalne nie były tak liberalne jak republikański gubernator i wprowadziły obostrzenia. Przykładowo w hrabstwie Alachua od 25 czerwca obowiązują kary finansowe za brak maseczki i nieprzyjęcie darmowej maski od władz. Wysokość kary uzależniono od tego, czy nałożono ją po raz pierwszy, czy też dany obywatel został ukarany po raz kolejny. Recydywa oznacza podwojenie, a nawet potrojenie mandatu. Za pierwszym razem mieszkaniec hrabstwa Alachua, który nie zasłania oraz odmawia zasłonięcia ust i nosa, zapłaci 125 dol., za drugim już 250 dol. Jeżeli zostanie trzeci raz przyłapany bez maseczki, zapłaci 500 dol., a jego sprawa zostanie skierowana do sądu.

Podobnie jest w hrabstwie Miami-Dade, gdzie kara za brak maseczki w przestrzeni publicznej wynosi 100 dol. dla osoby prywatnej i 500 dol. dla przedstawicieli handlu i usług.

Przepisy dotyczące zasłaniania ust i nosa znajdują uzasadnienie w sytuacji epidemicznej Florydy. Nie znajdują jednak zrozumienia wśród mieszkańców, którzy masowo występują z pozwami przeciwko lokalnym władzom i nakładanym karom. Tymczasem maseczki stały się obowiązkowe na podstawie przepisów stanowych już w 30 stanach. Pozostałe wciąż opierają się na zaleceniach i prawie lokalnym.

Jak wskazują komentatorzy, w Stanach Zjednoczonych noszenie maseczek stało się częścią tożsamości politycznej. Sam Donald Trump dopiero 12 lipca założył publicznie maseczkę i stwierdził, że „nigdy nie był przeciwnikiem noszenia maseczek, ale wszystko ma swój czas i miejsce”.

Instytut Gallupa przeprowadził nawet sondaż, który bada relacje między sympatiami politycznymi a podejściem do nakazu noszenia maseczki. Okazało się, że zaledwie 24% republikańskich respondentów zakłada maseczkę zawsze, podczas gdy respondenci niezależni i popierający demokratów robią to dwu-, a nawet trzykrotnie częściej (odpowiednio 41% i 61%).

Tymczasem Floryda od dwóch tygodni odnotowuje największe przyrosty zachorowań w Stanach Zjednoczonych. Patrząc na krzywą zachorowań od połowy czerwca wykres mocno pnie się do góry i osiąga szczyt 12 lipca. Tego dnia odnotowano rekordową liczbę nowych przypadków – 15,3 tys. Każdego kolejnego dnia odnotowywanych jest po ok. 10 tys. zachorowań. Od początku marca do 23 lipca na Florydzie potwierdzono 379,6 tys. przypadków i ponad 5,3 tys. zgonów. Stan znalazł się w tzw. czerwonej strefie, a władze federalne skierowały pomoc w postaci wyposażenia stanowisk intensywnej terapii w 52 szpitalach Florydy, które tracą wydolność.

Problemy ze zdyscyplinowaniem społeczeństwa ma również stan Nowy Jork. Dotyczy to przede wszystkim młodzieży, która nie chce podporządkować się nałożonym restrykcjom. Jak podają agencje informacyjne, w Long Beach na Long Island ze względu na tłumnie gromadzącą się młodzież, została wprowadzona godzina policyjna. Na plaży można przebywać tylko do godz. 20. Do godziny 21 ograniczone zostają spacery bulwarami nad oceanem.

Nieprzestrzeganie zasad dystansu wielokrotnie krytykował gubernator stanu Nowy Jorku Andrew Cuomo i obarczał winą za beztroskie podejście do covidowych restrykcji także właścicieli zlokalizowanych na plaży barów. W ostatni wtorek (21.07) władze stanowe zaczęły starania o zawieszenie koncesji na sprzedaż alkoholu kilku zlokalizowanym nad oceanem klubom.

Ścieżka śmierci

Amerykanie protestujący przeciwko restrykcjom nakładanym przez władze często powołują się na przykład Szwecji, która wybrała ścieżkę miękkich zaleceń. Wśród postulatów pojawia się hasło „Be like Sweden”. Komentatorzy wskazują jednak, że przykład Szwecji nie jest najlepszy, ponieważ jak dotąd polityka „zbiorowej odporności” nie przynosi tam oczekiwanych rezultatów. Przeciwciała zostały wykryte u mniej niż 10% zbadanej populacji. To wciąż o wiele za mało, aby uzyskać odporność populacyjną. Tymczasem szwedzkie wskaźniki umieralności siedem razy przewyższają statystyki sąsiednich krajów skandynawskich. Co więcej, są wyższe niż w Stanach Zjednoczonych – według danych z 20 lipca br. w Szwecji odnotowano 556 zgonów na milion mieszkańców w porównaniu do 425 w Stanach Zjednoczonych.

Wszystkie powyższe argumenty zostały przytoczone w liście podpisanym przez 25 szwedzkich naukowców, który został opublikowany na łamach „USA Today” i w którym pojawia się apel, aby nie podążać drogą Szwecji.

A jakie są prognozy na przyszłość? Szwedzka Agencja Zdrowia Publicznego opublikowała raport zawierający trzy scenariusze rozwoju epidemii SARS-CoV-2 w kraju. Według najbardziej pesymistycznego, do 1 września 2021 roku COVID-19 zabije ok. 5 tys. Szwedów, głównie w podeszłym wieku. Jest też scenariusz optymistyczny, który zakłada stopniowe wygaszanie pandemii i śmierć 1100 osób w tym samym okresie.

Scenariusz pośredni mówi o nierównomiernym rozprzestrzenianiu się koronawirusa. Przewidywana druga fala zachorowań może pojawić się w Szwecji jesienią br. i osiągnąć szczyt zachorowań na początku 2021 roku. Według tej prognozy śmiertelne żniwo SARS-CoV-2 do września przyszłego roku zamknęłoby się w liczbie 3250 osób, głównie starszych niż 70 lat. Natomiast, gdyby pandemia rozwijała się równomiernie w całym kraju, liczba ofiar mogłaby zwiększyć się do blisko 4500.

Szwecja nie jest również liderem, jeśli chodzi o testowanie obywateli. Przoduje w tym zdecydowanie Dania ze średnim lipcowym wynikiem 211 testów na tysiąc obywateli. Szwecja nie jest nawet druga ani trzecia. Na tych pozycjach znajdują się kolejno Islandia (198,6 testu na 1 tys. mieszkańców ) oraz Norwegia (66,42 testu na 1 tys. mieszkańców). Wśród krajów skandynawskich plasuje się na przedostatnim miejscu, tuż przed Finlandią (50,33) z wynikiem nieco ponad 59 testów na tysiąc mieszkańców.

Jak pokazują badania, to właśnie w testowaniu leży możliwość prawidłowego oszacowania wskaźników dotyczących rozwoju epidemii w danym kraju.

Niedoszacowane dane

Może ilustrować to przykład Włoch. Podobne jak Amerykanie podejście do wprowadzanych przez władze obostrzeń wykazywali na początku pandemii mieszkańcy północnej części tego kraju. Kiedy pojawiły się pierwsze przypadki choroby, mieszkańcy Italii ani myśleli o zmianie swojego stylu życia. Dopiero dramatyczny rozwój wydarzeń wymusił przestrzeganie zasad społecznego dystansu. Koszt był ogromny. Do 22 lipca odnotowano w tym kraju 245 tys. zachorowań. Zmarło ponad 35 tys. osób.

Pandemia dotknęła przede wszystkim północ kraju. Jeżeli porównamy dane ze 120-tysięcznego Bergamo z blisko 3-milionowym Rzymem, to okaże się, że w mniejszym mieście było blisko 15 tys. zachorowań, kiedy w stolicy kraju było ich nieco ponad 6 tys. Dysproporcje pokazuje również częstość występowania zakażenia w danej populacji – w Bergamo jedno zakażenie przypadało na 75 mieszkańców, w Rzymie – na ponad 700. Ogółem w Lombardii zanotowano ponad 95 tys. przypadków zachorowań oraz 16,8 tys. zgonów.

strona 1 z 2
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!