Diagnostyka utyka

30.10.2020
Jerzy Dziekoński
Kurier MP

Wieloletnie ignorowanie głosu pracowników ochrony zdrowia coraz bardziej odbija się systemową czkawką. Wbrew zapewnieniom przedstawicieli rządu, utrata wydolności na większości kluczowych w walce z pandemią odcinków staje się faktem. Dotkliwie odczuwalne są skutki braków kadrowych i niedofinansowania diagnostyki laboratoryjnej. Efekt jest taki, że na wynik testu w kierunku zakażenia SARS-CoV-2 czeka się po kilka dni.

Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta

W poniedziałek 26 października rząd pochwalił się, że w ciągu poprzedniego tygodnia wzrosła liczba wykonywanych w kraju testów w kierunku zakażenia SARS-CoV-2 o 16,5 proc. Wykonano w sumie 371,2 tys. testów, co daje średnią grubo ponad 50 tys. testów dziennie. Największy wzrost odnotowano na Śląsku, gdzie wskaźniki podskoczyły o 42,1%. Kolejne największe wzrosty odnotowano w woj. wielkopolskim (42%), łódzkim (29,6%), i warmińsko-mazurskim (22,9%). Niestety, jak wskazują lekarze, rośnie również odsetek wyników pozytywnych.

Z drugiej strony, laboratoria, które osiągnęły szczyt mocy przerobowych, dławią się z powodu problemów kadrowych. W pięciu województwach już zanotowano spadki liczby wykonywanych testów. Najpoważniejsze tąpnięcie nastąpiło na Podkarpaciu (o blisko 20%).

Dr Paweł Grzesiowski, pediatra, immunolog, ekspert w dziedzinie zdrowia publicznego za pośrednictwem Twittera dopytywał, jak to możliwe, że 10 laboratoriów na Podkarpaciu wykonało 23 października 2158 testów (852 pozytywne), 24 października - 1602 testy (891 pozytywnych), 25 października - 1348 testów (912 pozytywnych) i 26 października - 787 testów (729 pozytywnych).

Diagnosta na końcu łańcucha pokarmowego

W przestrzeni publicznej wzmocniły się teorie spisowe, że spadek liczby testów w niektórych regionach wiąże się z odgórnie narzuconą polityką kreowania informacji dotyczących dynamiki zakażeń. Pracownicy laboratoriów zapewniają, że takich nacisków nie ma. Problemy pojawiają się natomiast na innych odcinkach.

– Pracuję w dwóch laboratoriach i w żadnym z nich nie było najmniejszych nacisków, żeby ograniczać liczbę wykonywanych testów. Nie docierały też do mnie żadne tego typu sygnały. Z drugiej strony, rozmawiając z rodziną i znajomymi słyszę, że są problemy z otrzymaniem zlecenia na test – powiedziała Dorota Kowalczyk-Cyran, wiceprzewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pracowników Diagnostyki Medycznej i Fizjoterapii.

Jej zdaniem, wydłużony czas oczekiwania na wyniki testów wynika wyłącznie z braków kadrowych.

– Nasz zawód niestety jest mało atrakcyjny. Dopiero teraz zauważono, że laboratorium to nie miejsce, tylko ludzie, którzy w nim pracują i którzy mają ograniczoną wydolność. Są laboratoria w Polsce, w których wprowadzone zostały trzy zmiany. Pracują one 24 godziny na dobę. Powiedzmy to sobie szczerze: nie ma tłumów chętnych, żeby pójść w paszczę lwa. Obecnie jest cała masa ofert pracy dla diagnostów. Jeśli np. ja zrezygnuję z pracy w jednym miejscu na rzecz innego, to jakaś praca pozostanie niewykonana – stwierdziła wiceprzewodnicząca związku, po czym dodała, że diagności od lat na spotkaniach z przedstawicielami Ministerstwa Zdrowia alarmują o potrzebie wprowadzenia zachęt finansowych do pracy w laboratoriach.

– Potrzebna jest również zmiana świadomości społecznej dotyczącej zawodu diagnosty laboratoryjnego. Ratownikom udało się przebić, a przecież wcześniej również nie byli postrzegani jako ratujący życie fachowcy, tylko jako sanitariusze z noszami – zauważa nasza rozmówczyni.

W czasie pandemii, kiedy zapotrzebowanie na pracę diagnostów jest coraz większe, problemy kadrowe stają się coraz bardziej dotkliwe. Jak wskazuje Dorota Kowalczyk-Cyran, w niektórych miastach w laboratoriach pracują pojedyncze osoby. Na pewno taki problem wystąpił w Nysie oraz w Rzeszowie.

Telefonujemy do Katarzyny Kaszuby, przewodniczącej lokalnych struktur związkowych w Rzeszowie. Okazuje się, że działaczka pozostaje w izolacji domowej, bo choruje na COVID-19. Jak mówi, mimo że laboratoria pracują na maksymalnych obrotach, lawinowy napływ zleceń sprawia, że nawet pracownie o dużej przepustowości zaczynają się dławić.

– Laboratorium nie można zamknąć, więc przesuwa się ludzi z jednego miejsca na drugie, żeby zachować ciągłość. Zasila się te pracownie, które są najbardziej obciążone badaniami w kierunku SARS-CoV-2. Z drugiej strony ludzie chorują nie tylko na COVID, więc konieczne jest wykonywanie innych badań – wyjaśnia działaczka związkowa. – Kierownicy robią wszystko, co tylko mogą, żeby ciągłość pracy została zachowana. Oczywiście odbywa się to kosztem ludzi, bo połowy pracowników już w tym momencie nie ma. Są chorzy albo pozostają w kwarantannie. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że struktura demograficzna naszej grupy zawodowej opiera się na pracownikach po 50. roku życia, a młodzi pracownicy mają dzieci, które też chorują.

strona 1 z 2
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!