Barometr epidemii (48)

06.03.2021
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Epidemia się rozpędza, a odpowiada za to brytyjska mutacja SARS-CoV-2. Nie wyprzedzamy wirusa, działamy reaktywnie i chaotycznie, podczas gdy kluczem do sukcesu jest podejmowanie decyzji w oparciu po pierwsze o wiedzę medyczną, po drugie – o doświadczenie innych krajów, choćby Dalekiego Wschodu, które mówi jednoznacznie: jeśli możesz powstrzymać, spowolnić, opóźnić pojawienie się nowego patogenu, zrób to, przy użyciu wszystkich możliwych środków.

Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta

Największa porażka. „Nie będzie obowiązkowej kwarantanny dla tych, którzy wrócili z Wielkiej Brytanii, choć takie dyskusje się toczyły. Rząd nie podjął decyzji wobec tysięcy rodaków – trudno oszacować ich liczbę, tylko bezpośrednimi samolotami w ostatnim dniu zdążyło przylecieć do Polski 10 tysięcy, choć od 28 grudnia z obowiązkową kwarantanną muszą się liczyć wszyscy, którzy wrócą zza granicy transportem zorganizowanym” – pisaliśmy w grudniu w proroczym – niestety – tekście „O wyższości świąt Bożego Narodzenia nad pandemią”. Część podjętych wówczas decyzji, na przykład dotyczących otwarcia galerii handlowych czy wprowadzania zaledwie miękkich ograniczeń dotyczących gromadzenia się przy wigilijnych stołach – mogła być i była na pewno uzasadniona. Jednak nie wszystkie, a te, które zostały podjęte wobec osób wracających szczególnie z Wielkiej Brytanii już wtedy budziły ogromne wątpliwości, zaś w tej chwili spokojnie można je uznać za błędne i szkodliwe.

„Pod szczególnym nadzorem powinni być wracający w ostatnich dniach z Wielkiej Brytanii. Polska późno – w stosunku do innych krajów europejskich – zamknęła niebo dla samolotów z Wielkiej Brytanii. – Rząd ważył różne racje w tej sprawie. Trzeba pamiętać o milionie Polaków, którzy są w Anglii, część z nich była już w samolotach, już na lotniskach, w związku z tym, to była wypadkowa różnych przesłanek, która ostatecznie spowodowała, że rząd podjął taką, a nie inną decyzję o ograniczeniu lotów – tłumaczył we wtorek szef KPRM Michał Dworczyk. To wydaje się zrozumiałe – i byłoby do zaakceptowania, gdyby nie kilka okoliczności. O tym, że Londyn jest zaniepokojony szybkim rozprzestrzenianiem się nowej mutacji SARS-CoV-2 wiadomo było od dobrych kilku dni. Można było, nie wstrzymując przylotów, przygotować w bezpieczniejszy – dla wszystkich – sposób przedświąteczną „reemigrację”, łącznie z przeprowadzaniem testów na granicach. Czy to miałoby sens? Nie mniejszy niż inne przeprowadzane wcześniej i planowane testy przesiewowe. Wydaje się, że wręcz większy” – pisaliśmy w grudniu. Nie podjęto wtedy takiego wysiłku, ograniczając się wyłącznie do działań pozorowanych, bo za takie trzeba uznać apele do osób przyjeżdżających z Wielkiej Brytanii o kontakt z sanepidem i dobrowolne poddanie się testom. Pozytywnie odpowiedział na nie ułamek tych, którzy pod koniec roku przyjechali odwiedzić rodziny.

Czy testowanie na lotniskach, obowiązkowa kwarantanna dla przyjeżdżających zza granicy nie od 28 grudnia, ale od momentu, gdy Europa została zaalarmowana informacjami o ekspansywnej, nowej mutacji uchroniłoby nas przed trzecią falą pandemii? Niemal na pewno nie. Mutacje wirusa i tak by się pojawiły, ale ma ogromne znaczenie to, w jakim momencie i w jakim natężeniu. W grudniu otworzyliśmy szeroko wrota dla nowych mutacji wirusa, zaś sprzyjało temu ograniczone testowanie i – przede wszystkim – raczkujące (choć w tej chwili z ogromnymi postępami) sekwencjonowanie genomu wirusa.

Nic dziwnego, że prof. Wojciech Maksymowicz, polityk Porozumienia, ocenił w mijającym tygodniu na antenie RMF FM, że popełniono błąd, gdy nie zarządzono przebadania Polaków wracających do kraju na ostatnie święta. – To oczywiście kosztuje sporo wysiłku organizacyjnego i pieniędzy, ale to było do zrobienia. Na pewno można to zapisać po stronie błędów – ocenił.

Największy błąd. Komunikacja w sprawie odraczania drugiej dawki. Rząd, po wielu tygodniach trzymania się najbardziej konserwatywnych założeń dotyczących kalendarza szczepień przeciw COVID-19 (minimalny odstęp między dawkami przewidziany w ChPL), zdecydował o wychyleniu wahadła w drugą stronę i przekazaniu informacji, że druga dawka będzie podawana w maksymalnym odstępie, jaki zaleca producent. I, jak mówią eksperci, to dobra decyzja, bo badania dowodzą wysokiej skuteczności już pierwszej dawki szczepionki, odłożenie szczepienia wręcz może wzmocnić efekt ochronny. Jednak nie to usłyszeli obywatele, a informację o tym, że odłożenie drugiej dawki pozwoli na przyspieszenie szczepień (bo uwolni część dawek, zamrażanych – dosłownie i w przenośni) na drugie szczepienie. To zaś łatwo – jak wszystko, co związane jest ze szczepieniami – może wyzwolić (i już, jak mówią prowadzący szczepienia, wyzwala) falę paniki („Czy na pewno dostanę drugą dawkę?”) i postaw roszczeniowych („Mówili, że szczepienie będzie po trzech tygodniach, żądam dawki, która mi się należy!”). Ani medycy, którzy pracują przy szczepieniach, ani tym bardziej obywatele nie zasługują na taki ładunek negatywnych emocji i niepokoju, jaki serwuje rząd. W całym ferworze łatwo zgubić to, co powinno być oczywistością: żadna decyzja w obszarze szczepień nie zapada z powodów administracyjnych czy – zwłaszcza – politycznych. Nawet jeśli politycy komunikują te decyzje (i byłoby wspaniale, przy okazji, gdyby mówili jednym głosem), stoją za tym racje medyczne.

strona 1 z 2
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!