Abolicja za fałszywe szczepienie byłaby korzystna dla zdrowia publicznego

13.12.2021
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Z dr. Tadeuszem Jędrzejczykiem, specjalistą w dziedzinie zdrowia publicznego, byłym prezesem NFZ, dyrektorem Departamentu Zdrowia Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego, o zjawisku fałszowania certyfikatów potwierdzających szczepienie przeciwko COVID-19 rozmawia Małgorzata Solecka.

Tadeusz Jędrzejczyk. Fot. Włodzimierz Wasyluk

Małgorzata Solecka: Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej (POZ), ale nie tylko oni, sygnalizują coraz więcej przypadków „nawróconych” fałszywie zaszczepionych przeciwko COVID-19, którzy zgłaszają się z pytaniem, w jaki sposób mogliby się naprawdę zaszczepić. Ma to zwykle miejsce po tym, gdy bliska osoba – również fałszywie zaszczepiona – znajduje się w stanie ciężkim w szpitalu lub wręcz umiera. Skala zjawiska jest nieznana, a Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że jedyne, co może i powinien zrobić lekarz, to złożyć zawiadomienie na policję o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Resort nie zamierza w żaden sposób rozwiązać problemu.

Dr Tadeusz Jędrzejczyk: Oczywiście sygnały o zjawisku fałszowania certyfikatów potwierdzających szczepienie przeciwko COVID-19 spływają z całego świata: z Anglii, Niemiec, Francji, Grecji czy nawet Nowej Zelandii. Ludzka natura jest wszędzie jednakowa, gdy jest popyt ze strony osób przeciwnych szczepieniom, pojawia się i podaż. Różnica jest zapewne w skali. Można założyć, że im więcej osób zaszczepiło się w danym kraju, tym powinno być mniej chętnych do kupienia fałszywego certyfikatu.
W Polsce problem niewątpliwie jest. Możemy dywagować o jego skali, ale nie ma wątpliwości, że jakiś odsetek osób widniejących w statystykach jako zaszczepione tak naprawdę szczepienie przyjęło tylko na papierze lub, precyzyjniej, w elektronicznej bazie danych. Jest to typowy przykład problemu międzyresortowego, którego w Polsce rządzonej silosowo nikt tak naprawdę nie dostrzega, nie umie dostrzec i tym bardziej rozwiązać. Z jednej strony jest bez wątpienia wątek kryminalny, wątek przestępstwa – karnego, ale również wykroczenia zawodowego, z drugiej – problem zdrowia publicznego. Tą sprawą wspólnie powinny się zająć Ministerstwo Sprawiedliwości i Ministerstwo Zdrowia, być może również Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Zająć i zaproponować rozwiązanie.

Jakie?

Moim zdaniem jedynym sensownym jest ogłoszenie czasowej i warunkowej abolicji, która objęłaby zarówno osoby, które skorzystały z takiego fałszywego szczepienia, jak i tych, którzy świadczyli takie „usługi”…

O częściowej abolicji lub amnestii dla osób fałszywie zaszczepionych, pod warunkiem, że zgłoszą się na policję lub do prokuratury i opowiedzą o okolicznościach, w jakich doszło do przestępstwa, łącznie oczywiście ze wskazaniem punktu, mówi część ekspertów. Ale i oni uważają, że zamieszani w proceder pracownicy medyczni powinni podlegać bezwzględnej karze, nie tylko pozbawienia wolności, ale może przede wszystkim dożywotniej utraty prawa wykonywania zawodu.

Można oczywiście podejść do sprawy pryncypialnie. Co do zasady, trudno się zresztą nie zgodzić – ten czyn zasługuje na zdecydowane potępienie. Natomiast polityka to sztuka podejmowania decyzji, które służą osiąganiu celu, jakim jest, a przynajmniej powinno być, dobro wspólne. W tej sprawie cele są dwa. Po pierwsze, ujawnienie jak największej grupy tych, którzy się nie zaszczepili, ale mają fałszywy certyfikat covidowy, dlatego że stanowią oni zagrożenie epidemiologiczne, potencjalnie oczywiście – dla siebie i otoczenia. Po drugie, uzyskanie efektu mrożącego – tak, by w przyszłości zminimalizować ryzyko takich działań. Czy te cele uzyskamy, jeśli będziemy jedynie machać szabelką, czy nawet straszyć gilotyną pozbawienia prawa wykonywania zawodu, i grozić, że jak sprawa zostanie ujawniona, posypią się kary bezwzględnego więzienia? Bez podjęcia szerokich i skutecznych, a siłą rzeczy kosztownych śledztw, niewielkie. Być może jakaś grupa osób, które szczepienie przyjęły tylko „na papierze” złamie się i zaryzykuje proces karny, ujawniając współudział w przestępstwie. A być może te osoby przyjmą teraz trzecią dawkę (dla nich pierwszą), a potem będą szukać innych możliwości doszczepienia się. Na przykład korzystając z „uprzejmości” tego samego lub innych zespołów realizujących szczepienia, żeby skorzystać z „zaoszczędzonych” lub „przypadkowo zniszczonych” (oczywiście tylko w raporcie utylizacji) fiolek ze szczepionką.

Jeśli natomiast, na przykład, rząd by ogłosił, że pracownicy medyczni, którzy prowadzili takie fałszywe szczepienia, mają czas do końca roku na ujawnienie pełnej informacji na ten temat, z danymi pacjentów, wykazaniem nielegalnie pozyskanych korzyści, złożeniem deklaracji o zadośćuczynieniu itp. w zamian oferując warunkową abolicję, czyli brak kary po zakończonym postępowaniu wyjaśniającym pod warunkiem, że – przykładowo – przez 5 kolejnych lat taka osoba nie dopuści się czynu zabronionego, efekty w punktu widzenia zdrowia publicznego mogłyby być dużo lepsze.

A co z ujawnionymi w ten sposób osobami fałszywie zaszczepionymi?

To wszystko opisane jest w teorii gier, nie musimy odkrywać ponownie Ameryki. Gdyby równolegle ogłosić analogiczny komunikat dla osób, które skorzystały z takich nielegalnych usług i zaproponować – jako bonus – możliwość uzyskania legalnej ścieżki zaszczepienia oraz odstąpienie, również warunkowe, od wymierzenia kary za posługiwanie się sfałszowanym dokumentem, mielibyśmy prawdopodobnie wysyp zgłoszeń z jednej i drugiej strony. Bo pracownicy medyczni obawialiby się – słusznie – że jeśli organy ścigania uzyskają pierwszą informację z drugiej strony, abolicja ich nie będzie dotyczyć.

Wtedy też, tak naprawdę, można byłoby na większą skalę pokazać, że państwo działa i wymierza sprawiedliwą karę tym, którzy dopuścili się przestępstwa, nie ujawnili go i „zagrali” na to, że się im upiecze. W tej chwili, obawiam się, takie osoby ciągle liczą, że nikt się nie dowie. Rachunek prawdopodobieństwa i teoria gry wskazują, że „opłaca” się ryzykować. Być może nawet niektórzy kontynuują swoją działalność.

A co z odpowiedzialnością zawodową? Przedstawiciele samorządu lekarskiego, z którymi rozmawiałam na ten temat, mają tu bardzo twarde poglądy – odebranie prawa wykonywania zawodu, nawet na zawsze.

Samorządy powinno się włączyć w te postępowania. Mieć możliwość zaproponowania rozwiązania, które godziłoby wymiar praktyczny, czyli realizację celów, z wymiarem etosu zawodowego. Uważam, że jeśli rozmawiamy w kontekście ustawy o jakości o systemie no fault i zakładamy, że dobrowolne zgłoszenia powinny być fundamentem bezpieczeństwa systemu, to jest dobra okazja, by te deklaracje i system przetestować.

Trudno zestawiać przestępstwo, czyn niewątpliwie umyślny i o potencjalnie wielkiej szkodliwości społecznej, jakim jest fałszywe poświadczenie szczepienia, z błędem popełnionym w trakcie diagnostyki lub leczenia, który z założenia jest nieumyślny i trudno go nawet podciągać pod kategorię przestępstw.

Trudno, ale jednak błędy medyczne są w taki sposób traktowane, jako przestępstwa właśnie. Zgadzam się, nieumyślne i nie zamierzam na siłę zestawiać tych dwóch obszarów. Wskazuję jedynie, że tak jak w ustawie o jakości wyższym dobrem jest zwiększanie bezpieczeństwa pacjentów, które można uzyskać przez dobrowolne i systemowo „rozgrzeszane” zgłaszanie popełnionych błędów medycznych, tak w tym przypadku owym dobrem jest bezpieczeństwo zdrowotne społeczeństwa. I w imię tego dobra – warunkowo, w jasno określonych ramach i okolicznościach – warto byłoby przemyśleć możliwość dokonania abolicji.

Alternatywa, czyli liczenie na cud, na to, że w sposób operacyjny uda się nam zidentyfikować tych, którzy „szczepili” i „zaszczepionych”, jest dużo bardziej – moim zdaniem – kosztowna. Dodatkowym, niebagatelnym, kosztem jest demoralizacja, będąca skutkiem nie tylko braku kary, ale trwania w poczuciu bezkarności.

Dziękuję za rozmowę.

Reklama

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.

Przegląd badań