Możemy postulować, ale ktoś musi chcieć słuchać

Data utworzenia:  11.03.2013
Aktualizacja: 07.07.2014
Z prof. Andrzejem Wojtczakiem, Przewodniczącym Rady Sanitarno-Epidemiologicznej przy Głównym Inspektorze Sanitarnym, rozmawia Justyna Wojteczek

Tysiącom lekarzy prof. Andrzej Wojtczak znany jest przede wszystkim jako redaktor podręcznika „Choroby wewnętrzne”, wydanego przez PZWL w latach 80. ubiegłego wieku. Obecnie jest przewodniczącym Rady Sanitarno-Epidemiologicznej przy Głównym Inspektorze Sanitarnym, a także wykładowcą w Szkole Zdrowia Publicznego CMKP i ekspertem Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Przez szereg lat był związany z tą właśnie organizacją – najpierw w Biurze Europejskim w Kopenhadze, następnie w Kwaterze Głównej WHO w Genewie. Kierował też Centrum ds. Badań nad Zdrowiem w Kobe w Japonii (1996–1999). W latach 1999–2005 był dyrektorem Instytutu Międzynarodowych Problemów Edukacji Medycznej w Nowym Jorku. W latach 1989–1991 pełnił funkcję podsekretarza stanu w Ministerstwie Zdrowia. Jest autorem kilkuset publikacji naukowych z zakresu medycyny, kształcenia medycznego i zdrowia publicznego, drukowanych w czasopismach krajowych i zagranicznych.

Grypa ponoć w rozkwicie, a Pan w doskonałym zdrowiu…

Zawsze się szczepię. I nie rozumiem, dlaczego poziom wyszczepialności przeciwko grypie w Polsce – a to szczepienie zalecane – jest bardzo niski, zaledwie około 4,5%. To bardzo mało. A przecież dzięki obowiązkowym szczepieniom, które rozpoczęliśmy około 40 lat temu, udało się wyeliminować ciężkie powikłania i zgony z powodu wielu chorób zakaźnych.

To wiadomo… Nawiązując jednak do grypy, nie wiem, dlaczego szczepionka dla osób z chorobą wieńcową i po zawałach nie jest refundowana, skoro udowodniono znaczne korzyści ze szczepienia dla tej grupy pacjentów…

Szczepienia to inwestycja w zdrowie. Zawsze jednak istniał problem skromnej „kasy” i źle rozłożonych priorytetów, na szczepienia bowiem nie powinno brakować pieniędzy. Żeby zapewnić obowiązkowe szczepienia dla wszystkich najważniejszych grup osób, potrzeba około 250–350 milionów złotych rocznie. Dokładna kwota zależy od tego, czy zdecydujemy, że mamy zapewnić niektóre szczepienia tylko grupom największego ryzyka, czy też wszystkim. Tymczasem budżet Ministerstwa Zdrowia na szczepienia obejmuje niewiele powyżej 80 milionów złotych. Dyskusje o rozszerzeniu katalogu szczepień toczyły się w różnych gremiach. Pamiętam, jak w komisji sejmowej prezentowaliśmy stanowisko Rady Sanitarno-Epidemiologicznej. Posłowie nas popierali, ale efektu nie ma…

Jest Pan przewodniczącym wspomnianej Rady. Jaka jest jej rola, jeśli chodzi o szczepienia?

Rada jest przede wszystkim społecznym ciałem doradczym Głównego Inspektora Sanitarnego – może składać wnioski, które albo są przyjęte, albo odrzucone.

Jakie w takim razie wnioski Rada składała, jeśli chodzi o szczepienia?

Przede wszystkim chcieliśmy wprowadzić szczepionki wysoce skojarzone, aby oszczędzić wkłuć małym dzieciom, oraz rozbudować kalendarz szczepień obowiązkowych, głównie poprzez dołączenie szczepień przeciwko pneumokokom dla wszystkich dzieci do 2. roku życia, a perspektywicznie do 5. roku życia. Główny Inspektor Sanitarny był oczywiście za tymi postulatami, ale wnioski przygotowane przez nas idą do Ministerstwa Zdrowia, a tam decydują finanse. Tak więc po jednej stronie mamy postulaty i argumenty w interesie zdrowia publicznego, a po drugiej – pieniądze. Nie jestem od oceniania możliwości finansowych państwa, jednak z perspektywy stanu zdrowia Polaków szczepienia uważam za priorytet. I nawet zwykły rachunek ekonomiczny wskazuje, że wszystkie dzieci trzeba szczepić przeciwko pneumokokom. Rocznie mamy około 10 000 ciężkich zachorowań wywołanych przez pneumokoki i jeżeli ktoś przeliczy, ile kosztuje hospitalizacja, antybiotyki i powikłania, to widać wyraźnie, że bardziej opłaca się szczepić. Problem w tym, że nie stosujemy na co dzień zwykłego rachunku zysków i strat. Możemy rozmawiać, przyjąć kilka rezolucji, ale jeżeli ktoś nie chce słuchać, to niewiele da się zrobić…

(…) z perspektywy stanu zdrowia Polaków szczepienia uważam za priorytet. I nawet zwykły rachunek ekonomiczny wskazuje, że wszystkie dzieci trzeba szczepić przeciwko pneumokokom. Problem w tym, że nie stosujemy na co dzień zwykłego rachunku zysków i strat. Możemy rozmawiać, przyjąć kilka rezolucji, ale jeżeli ktoś nie chce słuchać, to niewiele da się zrobić…

Czy Rada rozważała rozszerzenie Programu Szczepień o inne szczepienia poza pneumokokami?

Tak, ale musimy być realistami. Rada wyraziła również niepokój niską wyszczepialnością przeciwko grypie, także tam, gdzie szczepionka jest refundowana przez samorządy dla osób po 65. roku życia. Całe szczęście, że mamy wysoką wyszczepialność wynikającą z kalendarza obowiązkowego, a to chyba dzięki zakorzenionym dobrym tradycjom. Należymy do czołówki krajów europejskich, jeśli chodzi o kontrolę zagrożenia chorobami zakaźnymi, którym można zapobiegać poprzez szczepienia obowiązkowe. Co prawda i u nas są ruchy antyszczepionkowe, ale nie mają one takiego przebicia, jak w niektórych innych krajach. We Francji, gdzie zmniejszyła się wyszczepialność przeciwko odrze, wybuchła jej całkiem duża epidemia.

Polska niewiele robi, żeby ograniczyć ruchy antyszczepionkowe…

Nie wiem, czy można powiedzieć, że to jest zadanie państwa polskiego. To jest ruch społeczny, trudno zabronić komuś wyrażania własnej opinii. Jest wiele audycji i artykułów, w których eksperci wyraźnie mówią, że szczepienia są ważne i potrzebne. Co więcej można zrobić? Trudno zmienić głębokie przeświadczenia kogoś, kto nie chce słuchać racjonalnych argumentów.

A może warto by pomyśleć o długofalowej kampanii w mediach promującej szczepienia?

Do szczepień najlepiej mogą przekonać lekarze w gabinecie. Mamy pediatrów, lekarzy rodzinnych, internistów. Praktycznie wszystkie matki przychodzą z dziećmi do swoich lekarzy. Jeżeli to nie spełnia zamierzonego celu, to jaka kampania społeczna może zadziałać?

A może lekarze za mało jednak robią w tym względzie?

Tu niestety muszę się zgodzić. Dyskutowaliśmy zresztą na posiedzeniu Rady, że niedostateczny nacisk kładzie się w czasie studiów medycznych na znaczenie szczepień ochronnych. Przekazaliśmy nasze uwagi do Departamentu Szkolnictwa i Nauki Ministerstwa Zdrowia z apelem, by zwrócono na to uwagę. Wystąpiliśmy też do Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego, żeby lekarzy specjalizujących się w zakresie medycyny rodzinnej czy interny szczególnie uczulić na tym punkcie. No i prowadzi się wykłady na ten temat, ale efekty wciąż nie są zadowalające…

Może jest też tak, że wciąż myślimy o doktorze Judymie, a lekarzy trzeba motywować inaczej niż misją ich zawodu?

Czasy doktorów Judymów dawno się skończyły. Żyjemy w nastawionym ekonomicznie społeczeństwie. Nie ma misji, a są zadania, za którymi powinny iść pieniądze, oczywiście jeśli zadania są wykonywane. W Anglii promocja i prowadzenie szczepień to rola lekarzy rodzinnych. Jest to zawarte w ich kontrakcie, podobnie jak i inne elementy profilaktyki.

U nas niby też.

Oczywiście, ale to trzeba egzekwować! A nas dochodzą słuchy, że niektórzy lekarze podstawowej opieki odradzają szczepienia!

A może to jest tak, że lekarze w wieku 30–50 lat po prostu nie zdają sobie sprawy z zagrożenia chorobami zakaźnymi, ponieważ ich dorosłe życie przypada na okres, kiedy choroby zakaźne nie zbierają śmiertelnego żniwa jak w 40.–50. latach ubiegłego stulecia.

Czujność społeczna na pewno została uśpiona. Jeszcze w latach 60. to choroby zakaźne były główną przyczyną zgonów, a nie – jak obecnie – choroby układu krążenia. Jeszcze w latach 70. nacisk na walkę z chorobami zakaźnymi był bardzo duży, bo po prostu one często występowały. Teraz tak nie jest, między innymi dzięki konsekwentnie prowadzonym szczepieniom, ale zagrożenie nie ustało. Od 1970 roku odkrywa się na świecie jedną lub dwie nowe choroby zakaźne rocznie. A migracja ludzi jest kolosalna i nadal rośnie. Przelot z Chin do Europy trwa około ośmiu godzin, czyli poniżej okresu wylęgania choroby zakaźnej. A u nas praktycznie rozmontowano na przykład system nadzoru przeciwgruźliczego. Nie możemy zapomnieć, że na świecie stwierdza się około 9 milionów zachorowań na gruźlicę rocznie, a 2 miliony zgonów. I nie możemy zapomnieć, że żyjemy na pograniczu Europy zachodniej i wschodniej, a zza tej wschodniej granicy przenika gruźlica oporna na leczenie.

Jakie widzi Pan największe potrzeby w zakresie szczepień w Polsce?

Zaczęliśmy rozmowę od pneumokoków. Ale są też inne problemy: meningokoki, biegunki dziecięce powodowane przez rotawirusy. Życzyłbym sobie, żeby po rozszerzeniu programu szczepień o pneumokoki dla wszystkich dzieci do 2. roku życia pojawiły się w nim szczepienia przeciwko meningokokom, a następnie rotawirusom. Nie są to zazwyczaj choroby śmiertelne, ale trzeba zwrócić uwagę na koszty, jakie generują. Na przykład dzieci z biegunką rotawirusową są często hospitalizowane, a koszt leczenia szpitalnego jest większy niż koszt szczepionki. Wciąż zagrożenie stanowi odra czy krztusiec, choć mamy bardzo dobrą wyszczepialność na te choroby. Odra występuje w Polsce, ale są to na szczęście małe lokalne ogniska zachorowań bez zgonów.

Jak rozumiem, to pewien plan. Czy to zadania, które stawia pan sobie do końca kadencji Rady?

Jako przewodniczący Rady życzyłbym sobie, żeby w 2014 roku rozpoczęły się szczepienia całej populacji dzieci do 2. roku życia przeciwko pneumokokom. Chciałbym, żeby do tego czasu pomyślano też o szczepieniach przeciwko meningokokom, a dalej rotawirusom.

Jako przewodniczący Rady życzyłbym sobie, żeby w 2014 roku rozpoczęły się szczepienia całej populacji dzieci do 2. roku życia przeciwko pneumokokom. Chciałbym, żeby do tego czasu pomyślano też o szczepieniach przeciwko meningokokom, a dalej rotawirusom.

Dlaczego nie wszystko od razu?

Bo jestem realistą. Jeżeli za bardzo będziemy rozszerzać Program Szczepień Ochronnych, to nie będzie on realny ze względów finansowych. Pneumokoki są ważne także i z tego powodu, że gdyby udało się rozszerzyć szczepienia na populację do 5. roku życia, to będziemy spokojniejsi o szczepienia osób starszych, których armia rośnie. Kiedy wnuki będą wolne od pneumokoków, to nie będzie głównego źródła zakażenia dla dziadków. Mam też marzenie – postulat, który na pewno w bliskim czasie nie będzie zrealizowany – to ponowna centralizacja Państwowej Inspekcji Sanitarnej. Obecna decentralizacja jest, moim zdaniem, niebezpieczna. Inspekcję sanitarną tworzono do walki z zagrożeniami, głównie spowodowanymi chorobami zakaźnymi. Zagrożenia bywają co prawda lokalne, ale często mają charakter ogólnokrajowy, a nawet międzynarodowy. Jeżeli walczy się z kryminalistami, to czy Pani wyobraża sobie sytuację, że policja kryminalna nie ma szybkiego i łatwego dostępu do newralgicznych miejsc na terenie całego kraju? W takich służbach musi być pionowe podporządkowanie szefów każdego szczebla organizacyjnego centrali. W przypadku Inspekcji Sanitarnej powinno dotyczyć to inspektorów sanitarnych wszystkich szczebli. Inspekcja sanitarna w razie zagrożenia musi działać od góry do dołu w sposób jednolity. Negocjacje prowadzone z różnymi niezależnymi partnerami opóźniają akcję. Przykładem może być ubiegłoroczna epidemia zespołu hemolityczno-mocznicowego wywołanego przez Escherichia coli w Niemczech, kiedy przez dłuższy czas nie można było ustalić źródła epidemii. Okazało się, że świetnie wyposażony Instytut Zdrowia Publicznego w Berlinie nie miał możliwości pełnego działania, ponieważ zdecentralizowane służby sanitarne landów nie poprosiły o jego pomoc. Te obawy podzielają wszyscy członkowie Rady. I nie chodzi tu o podporządkowanie stacji sanitarno-epidemiologicznych władzom terenowym, lecz o zapewnienie mechanizmów, które w razie niebezpieczeństwa pozwolą na szybką i skuteczną akcję. Tak długo, jak długo jest spokój, wszystko wydaje się w porządku.

I na tym polega różnica: medycyna to resort zdrowia, zdrowie publiczne obejmuje wszystkie resorty. (…) Ustawa o zdrowiu publicznym pozwoli na realizację zadań obejmujących różne sektory społeczne i gospodarcze.

Nie tak dawno odbyło się spotkanie u Pana Prezydenta poświęcone zdrowiu publicznemu, na którym mówiono o potrzebie ustawy o zdrowiu publicznym. Pan jest w gronie tych, którzy taką potrzebę dostrzegają?

Ustawa jest bardzo potrzebna, choć nie wpłynie na większą wyszczepialność czy zwiększenie finansowania szczepień. Jeżeli rozpatrujemy cały system ochrony zdrowia, to widać w nim dwa obszary – są to zdrowie publiczne i opieka medyczna. Opieka medyczna ma wielu sponsorów i jest mocno osadzona w mentalności ludzi, zwłaszcza że mamy społeczeństwo, które lubi się leczyć. Należałoby natomiast także zapobiegać. Zapominamy zatem o tym drugim obszarze, w którym funkcjonuje około 80% ludzi – tych, którzy nie chorują. Chodzi o to, żeby pozostali w dobrym zdrowiu. Ustawa o zdrowiu publicznym ma stworzyć mechanizmy, które pozwolą na opracowanie programów operacyjnych umacniania zdrowia, które będą obejmowały wszystkie resorty. I na tym polega różnica: medycyna to resort zdrowia, zdrowie publiczne obejmuje wszystkie resorty.

A nie wystarczy, by robiła to Państwowa Inspekcja Sanitarna, która promocję zdrowia ma zapisaną w zadaniach?

Czy inspekcja może stworzyć lepsze warunki mieszkaniowe? Niestresujący transport? Edukację prozdrowotną od przedszkola po szkołę średnią? I tak dalej. Zdrowie publiczne jest wielosektorowe. Ustawa o zdrowiu publicznym pozwoli na realizację zadań obejmujących różne sektory społeczne i gospodarcze.

Dziękuję za rozmowę.

Reklama

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.

Przegląd badań