Co dalej ze szpitalami jednoimiennymi?

08.07.2020
Małgorzata Solecka
Kurier MP

W styczniu i lutym 22 szpitale, które potem zostały przekształcone w jednoimienne, odnotowały stratę na poziomie 135 mln zł. Za okres od marca do maja te same placówki odnotowały zysk powyżej 200 mln zł – twierdzi MZ. Deszcz pieniędzy ani nie uspokaja dyrektorów, ani nie rozwiązuje rzeczywistych problemów placówek.

Szpital jednoimienny w Wolicy k. Kalisza, zdjęcie z 14 maja 2020 r. Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta

Pozornie sytuacja szpitali jednoimiennych jest spełnieniem snu każdego managera szpitala: pacjentów jak na lekarstwo, a od płatnika płynie wartki strumień pieniędzy. Niezależnie od tego, czy szpital pracuje, czy też trwa w stanie oczekiwania choćby na jednego chorego. Powiedzmy – dziesięciu.

Przykładem szpitala, który na przekształceniu w jednoimienny sporo zyskał, jest najbardziej zadłużona w kraju placówka, czyli szpital w Grudziądzu. W ciągu dwóch miesięcy pandemii szpital otrzymał z NFZ około 50 mln zł. Oprócz tego szpital otrzymał dodatkowy sprzęt. Do dyspozycji pacjentów zakażonych SARS-CoV-2 było 827 łóżek. Od początku pandemii w województwie kujawsko-pomorskim odnotowano 690 zakażeń, z czego większa część nie wymagała hospitalizacji.

Dlaczego więc część dyrektorów szpitali jednoimiennych wcale nie jest zachwycona położeniem, w jakim się znaleźli, czemu dali wyraz pod koniec czerwca w liście skierowanym do ministra zdrowia? Dlaczego niepokoją się o sytuację swoich placówek zarówno „tu i teraz” jak i – przede wszystkim – w przyszłości?

Wśród szpitali jednoimiennych znalazły się placówki takie jak grudziądzki „Titanic”, bliskie zatonięcia z powodu wieloletnich zobowiązań i błędów w zarządzaniu („zbyt duże by upaść”) i takie, które przed pandemią radziły sobie znakomicie – przykładem takiej placówki może być szpital w Tychach, znany choćby ze znakomitej porodówki i neonatologii. Te szpitale obserwują degradację swojej pozycji – im dłużej trwa stan zawieszenia, w którym muszą funkcjonować, tym mniej przydatna jest finansowa kroplówka, jaką podaje NFZ. Zwłaszcza, że Fundusz zakręca kurek z pieniędzmi, zmniejszając (już za maj 2020 roku) ryczałt wypłacany szpitalom COVID-owym.

Co to oznacza? Dyrektorzy obawiają się – mówili o tym już w maju – że ich powrót do normalnego funkcjonowania rozciągnie się w czasie. Duża część pacjentów, którzy korzystali ze specjalistycznego leczenia, odeszła do innych placówek. Szpitalom wykruszyła się część kadry – odeszli (lub ograniczyli swoją obecność w szpitalu) specjaliści, zbędni w czasie pandemii. Odbudowywanie kadry medycznej i przywracanie poczucia bezpieczeństwa pacjentom będzie trwać, jak mówią, miesiącami, jeśli nie latami). Dlatego, ich zdaniem, szpitale jednoimienne powinny dostać od płatnika gwarancję finansowania nie tylko na teraz, ale na najbliższe lata. Jednym z postulatów, które trafiły do resortu zdrowia, jest wypłata ryczałtu „niezależnie od ilości wykonanych świadczeń liczone do 30 czerwca 2021 r. oraz naliczenia ryczałtu w następnym okresie rozliczeniowym na poziomie nie niższym niż ryczałt przed przekształceniem w szpital jednoimienny”.

Każde inne rozwiązanie musi, jak tłumaczą szefowie szpitali, odbić się niekorzystnie na ich sytuacji – bo choć wszystkim szpitalom będzie niezwykle trudno „nadrobić” ryczałt, nawet przy wydłużeniu okresu rozliczeniowego o pół roku, jak to planuje Fundusz, w przypadku szpitali jednoimiennych, które cały czas muszą mieć zablokowaną pewną liczbę łóżek dla pacjentów z COVID-19, a ministerstwo przynajmniej na razie jedynie wygasza ich działalność, nie odstępując od planów reaktywacji sieci szpitali jednoimiennych, jest to nie tylko trudne, ale wręcz niemożliwe. Tym samym w następny okres „sieciowy” (obecny kończy się w połowie 2021 roku) szpitale jednoimienne weszłyby z dramatycznie niskim poziomem wykonanych świadczeń.

Dyrektorzy chcą również zapewnienia rekompensaty utraconego finansowania NFZ w przypadku utraty możliwości wykonywania części procedur medycznych i zwrotu wszelkich kosztów związanych z przystosowaniem szpitali do wykonywania zadań szpitala jednoimiennego oraz zwrotu kosztów związanych z przystosowaniem szpitala do normalnego funkcjonowania w ramach działalności statutowej.

Ministerstwo Zdrowia odpowiada: szpitale jednoimienne na pandemii na pewno nie straciły. – Styczeń i luty to miesięczne przychody 22 szpitali jednoimiennych, które wówczas jeszcze szpitalami jednoimiennymi nie były, na poziomie 284 mln zł. W dobie koronawirusa, po powołaniu do życia szpitali jednoimiennych, te przychody wzrosły do 434 mln miesięcznie – stwierdził we wtorek rzecznik resortu zdrowia, Wojciech Andrusiewicz. Różnica miesięczna w przychodach 22 szpitali to 150 mln zł. – Za trzy miesiące epidemii marzec, kwiecień, maj, to jest ponad 450 mln zł dodatkowych przychodów – dodał rzecznik. W styczniu i lutym razem, 22 szpitale, które potem zostały przekształcone w jednoimienne, odnotowały stratę na poziomie 135 mln zł, podczas gdy za okres od marca do maja, te 22 szpitale jednoimienne odnotowały zysk powyżej 200 mln zł. – Średnio na jeden szpital oznacza to zysk 9 mln zł. Oczywiście są to uśrednione kwoty, ale to jest 200 mln zł zysku w porównaniu ze 135 mln zł straty za okres przed COVID-19 – wskazał.

strona 1 z 2
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!