Dwanaście mgnień pandemii

31.12.2020
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Takiego roku już nie będzie – co nie znaczy, że następne nie będą nawet trudniejsze. Ze ścianą po raz pierwszy można zderzyć się jednak tylko raz.

Konferencja ministra Łukasza Szumowskiego, 3 marca 2020 r. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Rok temu wydawało się, że jedyne, co nas czeka w 2020 roku w ochronie zdrowia, to kolejne odsłony dance macabre – wiele pozorowanych ruchów w realnej stagnacji, wiele dyskusji, zero decyzji. Ale rzeczywistość zweryfikowała i obawy krytyków, i plany decydentów.

„Czy Polska to chory kraj, system jest w rozsypce albo – w skrajnej wersji – praktycznie nie istnieje, szpitale balansują na krawędzi bankructwa, kolejki się wydłużają? Czy też raczej – sprawy idą w dobrym kierunku, mamy spektakularny wzrost finansowania, lekarzy przybywa w tempie geometrycznym, pacjenci zyskują coraz lepszy dostęp do lekarzy i do nowoczesnych terapii?” – zastanawialiśmy się w ostatnich dniach grudnia 2019 roku. Dziś pora na podsumowanie roku 2020 i choć żaden z problemów, jakie trapiły system ochrony zdrowia, pacjentów, pracowników, nie został rozwiązany (ba, niektóre – jak kryzys kadrowy – wręcz się zaostrzyły), bez wątpienia kończący się rok powiedział nam i o systemie i przede wszystkim o instytucjach, od których on zależy, o wiele więcej, niż chcielibyśmy wiedzieć. Być może nawet pozwolił odkryć genezę owego szamotania się między zapowiedziami i niemożnością ich realizacji, między obietnicami i tym, co z nich zostaje. Przyjrzyjmy się więc, w jakim rytmie minęło ostatnich dwanaście miesięcy.

STYCZEŃ. LEKCEWAŻENIE

O tym, że „coś” się dzieje, świat dowiedział się 31 grudnia 2019 roku, kiedy Chiny oficjalnie poinformowały WHO o przypadkach ciężkiego zapalenia płuc, opornego na leczenie. Kalendarium pandemii wypełniają kolejne dni stycznia: 9 – wyizolowanie wirusa i pierwszy oficjalny zgon, 13 – pierwszy przypadek zakażenia poza Chinami, 20 – potwierdzenie, że wirus przenosi się z człowieka na człowieka. W tym czasie polski wywiad informuje rząd o powadze sytuacji – w Chinach, w prowincji Hubei, wypadki toczą się szybciej, niż podają oficjalne źródła. Szybciej – i groźniej – niż wynika z przekazów medialnych. 24 stycznia potwierdzony zostaje pierwszy przypadek zakażenia w Europie (faktycznie wirus jest na Starym Kontynencie od kilku miesięcy, co potwierdzą potem badania).

Działań ze strony polskiego rządu – brak. Pod koniec stycznia, gdy w Brukseli obradują ministrowie zdrowia krajów członkowskich UE, minister zdrowia Łukasz Szumowski towarzyszy prezydentowi Andrzejowi Dudzie w imprezie narciarskiej w Zakopanem. Na spotkanie unijnych ministrów wysyła swojego zastępcę.

– Koronawirus prędzej czy później dotrze do Polski. To jest pewne, i nie mamy z tym związanych większych obaw. Jesteśmy przygotowani – mówi 29 stycznia dziennikarzom minister Łukasz Szumowski. – Jesteśmy przygotowani na diagnostykę, opiekę i leczenie pacjentów.

Ta „gotowość” oznacza, że wymazy pobrane od polskich pacjentów (są sprawdzane tylko pojedyncze przypadki, przede wszystkim powracający z Chin i mający poważne objawy infekcji górnych dróg oddechowych) – są przesyłane do niemieckich laboratoriów. W kraju nie ma primerów, niezbędnych do diagnostyki. Jak się później okaże, nie ma również zbyt wielu laboratoriów do przeprowadzania testów. Minister zapewnia jednak, że to się zmieni. – Wkrótce próbki będą badane w specjalistycznym laboratorium, a jeśli liczba pacjentów wyraźnie by się zwiększyła, również wojewódzkie stacje epidemiologiczne są przygotowane do badania próbek – słyszą dziennikarze. Beztroska, brak wyobraźni?

LUTY. WYPARCIE

9 lutego umiera pierwsza osoba zakażona „wirusem z Wuhan” poza granicami Chin. Od kilkunastu dni obowiązuje ogłoszony przez WHO stan światowego zagrożenia epidemią. Światowa Organizacja Zdrowia wstrzymuje decyzję o ogłoszeniu pandemii – pomna złych doświadczeń i fali krytyki, jaka spłynęła na nią po zbyt szybkim ogłoszeniu pandemii świńskiej grypy dekadę wcześniej. To wahanie część krajów uznaje za świetne alibi do niepodejmowania przygotowań. Również Polska – przedstawiciele rządu w kolejnych tygodniach i miesiącach będą używać argumentu „ad WHO” (zmienianie zdania, niejednoznaczne komunikaty) na usprawiedliwienie wypowiadanych w lutym opinii.

Polska w lutym ma zresztą inne sprawy w ochronie zdrowia niż przygotowania do pandemii. W Sejmie w połowie lutego opozycja domaga się wprawdzie informacji rządu o stanie kraju wobec zagrożenia SARS-CoV-2, chce rozmawiać o koniecznych, jej zdaniem, zmianach w przepisach sanitarnych, ale słyszy, że nie ma powodów do niepokoju, a sytuacja jest pod kontrolą. Sejm odbywa pierwsze czytanie obywatelskich projektów ustaw („spadów” z poprzedniej kadencji) dotyczących wzrostu nakładów na ochronę zdrowia do 6,8 proc. PKB i wzrostu wynagrodzeń – żadnego dalszego ciągu zresztą nie ma, projekty od lutego tkwią w pandemiczno-sejmowej zamrażarce. Wnioskodawcy słyszą obietnice nowelizacji fatalnej i budzącej frustrację licznych zawodów medycznych ustawy o minimalnych wynagrodzeniach (bez dalszego ciągu, pandemia usprawiedliwia brak realizacji obietnic). I prawdziwa nie tyle wisienka, co dorodna brzoskwinia na torcie – Sejm decyduje o przyznaniu 2 mld zł rocznie (przez pięć lat) mediom publicznym. Posłanka Joanna Lichocka ociera sobie oko palcem, co kosztuje ją kilka(naście) dni niełaski i pożegnanie z rolą rzecznika prasowego kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy.

W tzw. międzyczasie Ministerstwo Obrony Narodowej wymienia kierownictwo wojskowego laboratorium w Puławach. Jednego z nielicznych, w pełni przygotowanych do prowadzenia – na dużą skalę – badań diagnostycznych w kierunku SARS-CoV-2.

26 lutego, krótko po powrocie z ferii zimowych w Alpach (tak, tam już wtedy sytuacja epidemiologiczna była fatalna) minister Łukasz Szumowski w RMF FM stwierdza, że wrócił do pracy bez okresu izolacji (rząd pod koniec lutego namawia Polaków wracających z północnych Włoch do tego, by przez kilka dni obserwowali swój stan zdrowia, najlepiej bez kontaktu z innymi), a maseczki nie nosi, gdyż one nic – w przypadku zdrowych osób – nie dają.

MARZEC. PANIKA

4 marca koronawirus oficjalnie przekracza granicę Polski. Sprawy nabierają gwałtownego przyspieszenia, bo okazuje się – w ciągu zaledwie kilku dni, że ta deklarowana w styczniu i lutym gotowość oznacza puste magazyny Agencji Rezerw Materiałowych. Po wielu tygodniach w przypływie szczerości wysoki urzędnik Ministerstwa Zdrowia przyzna, że w marcu „nie było niczego”, ale oficjalnie i wtedy, i później obowiązuje wersja o pełnej gotowości, i że „nie oddamy ani guzika”. Lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni alarmują: nie ma środków ochrony indywidualnej, maseczek, rękawiczek, gogli, kombinezonów. Nie ma płynu do dezynfekcji. Co równie ważne – nie ma żadnych procedur postępowania z pacjentami zakażonymi i niezakażonymi. Ani przed przyjęciem do szpitala (jeśli jest taka potrzeba) ani w samym szpitalu. Każda placówka stara się – z różnym skutkiem – wypracować własne ścieżki postępowania.

Ministerstwo Zdrowia próbuje przerzucić odpowiedzialność za braki ŚOI – i sprzętu (respiratory) – na dyrektorów szpitali. Na konferencjach dziennikarze słyszą, jak zwiększały się w ostatnich miesiącach kontrakty dla placówek medycznych i że to szefowie szpitali odpowiadają za bezpieczeństwo pracowników. Tylko przekształconym w jednostki jednoimienne placówkom resort śle zaopatrzenie – paradoksem jest to, że najbardziej narażeni na zakażenie są pracownicy pozostałych segmentów systemu opieki przedszpitalnej (ratownicy) i szpitalnej (SOR-y, izby przyjęć).

Z pomocą szpitalom ruszają Polacy – maseczki szyte chałupniczo nie przydadzą się na oddziałach zakaźnych i SOR-ach, ale medycy przyjmują je z wdzięcznością, podobnie jak produkowane na drukarkach 3D przyłbice i adaptowane na potrzeby chwili maski do pływania. Mobilizują się też organizacje pozarządowe – na zakupy rusza m.in. WOŚP.

To pospolite ruszenie serc zechce zresztą wykorzystać rząd – minister rodziny wskaże w pewnym momencie, że potrzebują go w sposób szczególny DPS-y. Bo tam narasta poczucie grozy – do Polski docierają informacje z Włoch, Hiszpanii, Francji i Belgii. W tych krajach COVID-19 zbiera okrutne żniwo w ośrodkach opieki nad seniorami. Tymczasem DPS-y wobec zagrożenia epidemicznego są praktycznie bezbronne – pensjonariusze pozostają w zamknięciu, ale część personelu krąży między placówkami, również szpitalnymi. Pojawiają się pierwsze potężne ogniska koronawirusa.

W połowie miesiąca rząd ogłasza głęboki lockdown, łącznie z zamknięciem przedszkoli, szkół i uczelni. Pozostaną – o czym jeszcze nie wiadomo – zamknięte (poza przedszkolami) do końca roku szkolnego. Lockdown obejmuje również ochronę zdrowia. Wiele placówek wstrzymuje jakiekolwiek przyjęcia planowe, odwoływane są badania diagnostyczne i operacje. Podstawowa opieka zdrowotna przechodzi w dużym stopniu na teleporady.

Premier nieustannie podkreśla, że Polska jest wręcz światowym liderem w walce z pandemią, a inne kraje naśladują podejmowane nad Wisłą decyzje. Statystyki zakażeń (i zgonów) temu sprzyjają: głęboki lockdown, wprowadzony przy bardzo niskiej liczbie przypadków, nie tyle wygasił zakażenia, co wyhamował pierwszą falę epidemii. Ale jest też druga przyczyna tego „sukcesu”. – Testujcie, testujcie, testujcie – apeluje do świata szef WHO. Polska nie testuje, nie testuje, nie testuje – od początku odstajemy pod względem liczby wykonywanych testów w przeliczeniu na milion mieszkańców nawet od szeroko rozumianego „peletonu” krajów wysokorozwiniętych, pozostając pod koniec siódmej (najwyżej bodaj 68. miejsce), a przeważnie w ósmej lub – obecnie – nawet w dziewiątej dziesiątce krajów świata.

Ministerstwo Zdrowia zaczyna realizować zakupy pandemiczne. W uproszczonych procedurach, co będzie długo – bardzo długo – odbijać się czkawką.

Polska nie wprowadza stanu wyjątkowego. Z dwóch zasadniczych powodów: po pierwsze, pozwoliłoby to ubiegać się poszkodowanym przedsiębiorcom o odszkodowania (rząd chce częściowo zrekompensować straty rozwiązaniami z tarczy antykryzysowej). Po drugie, ważniejsze: na 10 maja są zaplanowane wybory prezydenckie. Stan wyjątkowy oznaczałby ich przesunięcie i niepewność co do wygranej Andrzeja Dudy.

Wiec wyborczy Andrzeja Dudy w Łukowie, 8 lipca 2020. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

KWIECIEŃ. CHAOS

Minister zdrowia Łukasz Szumowski pnie się w rankingach zaufania społecznego do polityków, wyprzedzając – w pewnym momencie – prezydenta Andrzeja Dudę. Pojawiają się nawet głosy, że zmęczony, ale pełniący ofiarną służbę, ciągle nowy w wielkiej polityce profesor medycyny może być następnym premierem – lub wręcz kandydatem Zjednoczonej Prawicy w wyborach prezydenckich. Łukasz Szumowski nie zabiega ani o rozgłos, ani o popularność. Robi swoje i w tym konkretnym momencie – mniej więcej do świąt Wielkanocnych – ma dobrą prasę. Polacy karnie siedzą w domach, święta spędzają – zgodnie z apelami rządu – w wąskim gronie domowników. Dyscyplina rodaków budzi wręcz zdumienie. – Mamy stan epidemii, prosimy o pozostanie w domach – nawoływań z głośników wozów policyjnych lwia część z nas słucha co najwyżej w otwartych oknach i na balkonach.

Ale równolegle przychodzi załamanie. Pogoda radykalnie się poprawia, zmęczeni kilkoma tygodniami siedzenia w domach Polacy tłumnie wylegają do parków, lasów, na rowery. Są chętni do spacerów po plażach i na górskich szlakach. Rząd wprowadza nakaz zasłaniania nosa i ust (natychmiast kontrowany przypomnieniem, co o maseczkach mówił kilka tygodni wcześniej Szumowski), zamyka zieloną przestrzeń wspólną, łącznie – na krótko – z lasami. Sensu i logiki w tym nie ma, ale minister zdrowia mówi, że czas pandemii nie jest czasem dbania o formę, więc bieganie, jazda na rowerze i nordic walking też są zakazane, a sanepid nie waha się wymierzać wysokich kar.

Tymczasem obywatele widzą, że choć im nie wolno prawie nic, politykom partii rządzącej – wszystko, a z pewnością bardzo wiele. 10 kwietnia odbywają się obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej bez zachowania dystansu, jest wizyta Jarosława Kaczyńskiego na zamkniętych dla innych Powązkach. Zjednoczona Prawica, a na pewno PiS, zaczyna przeć do utrzymania daty wyborów prezydenckich 10 maja, choć im bliżej końca kwietnia, tym bardziej oczywiste się staje, że wyborów w pierwotnym terminie przeprowadzić się po prostu nie da.

Przez Sejm przechodzą kolejne ustawy covidowe. Opozycja grzmi o marnej jakości legislacji (o tym, że ma rację, za kilka miesięcy będzie świadczyć m.in. lex developer, czyli przepis, który zalegalizował samowolki budowlane przedsiębiorcom powołującym się na walkę z pandemią). Jakość stanowionego prawa – na poziomie ustaw i rozporządzeń – woła o pomstę do nieba. I tak już pozostanie do końca roku.

MAJ. DEMORALIZACJA

Obostrzenia obowiązują, ale tak, jakby nikt ich nie egzekwował. Chyba, że chodzi o demonstracje pod Sejmem – wtedy do akcji wkracza i policja, i sanepid, nawet jeśli zachowywany jest nakazany przepisami dystans. Choć obowiązuje nakaz zakrywania nosa i ust w przestrzeni publicznej – nie ma żadnego sposobu jego egzekwowania ani nawet prób wypracowania takich rozwiązań. Polacy szybko się uczą – gotowość do respektowania obostrzeń topnieje w oczach. Zwłaszcza, że prawnicy – zgodnie ze stanem faktycznym – podkreślają, że ogromna część obostrzeń (w tym nakaz zakrywania nosa i ust w przestrzeni publicznej) nie ma właściwych podstaw prawnych. Wkrótce okaże się, że w sądach nałożone przez policję mandaty będą unieważniane.

Po ponad dwóch miesiącach pracy na pełnych obrotach kończą się rezerwy inspekcji sanitarnej – po raz pierwszy staje się oczywiste, że inspekcja nie radzi sobie z obsługą większych ognisk zakażeń, gdy te zostają wykryte na Śląsku. Rodziny zakażonych górników – ale nie tylko górników, podobne sygnały dochodzą też z innych regionów o wyższej liczbie zakażeń – tygodniami tkwią w kwarantannach i izolacjach, a system przypomina coraz bardziej „Proces” Kafki. Sanepid nie dzwoni, do sanepidu nie da się dodzwonić, a gdy ta sztuka się uda – okazuje się, że nie był to właściwy sanepid.

Politycy powoli tracą z oczu pandemię jako główny przedmiot zainteresowania. Kompromitacja z zarządzeniem wyborów, które nie miały prawa się odbyć, idzie w niepamięć (wraz z 70 mln zł, które wydano na ich przygotowanie). Restart kampanii wyborczej, nowy kandydat Koalicji Obywatelskiej – to są sprawy, które ogniskują coraz większą uwagę mediów (w tym mediów publicznych). Kampania toczy się w reżimie sanitarnym, ale takim nie do końca respektowanym. Niby obowiązuje dystansowanie społeczne, ale tłumy jednak – w przypadku niektórych kandydatów – na spotkaniach są. Niby trzeba zakładać maseczki, ale nie wszyscy je zakładają (nieliczni zakładają, mówiąc prawdę). Niby wiadomo, że po maju, czerwcu i miesiącach letnich przyjdzie jesień, i że trzeba się do niej przygotować, ale...

CZERWIEC. WYPARCIE

1 czerwca internauci ciągle komentują zdjęcie prezydenta i premiera, którzy po wizycie na Mierzei Wiślanej poszli na piwo i wznieśli nim toast – są powody do krytyki, bo lockdown dusi gospodarkę i wielu Polakom taki gest mógł wydać się nieco frywolny.

Eksperci zaczynają przypominać, że w sezonie infekcyjnym 2020/2021 zagrożenie SARS-CoV-2 nałoży się na zagrożenie wirusem grypy i warto z tym coś zrobić, czyli – zabezpieczyć więcej szczepionek na grypę, przede wszystkim dla pracowników ochrony zdrowia, seniorów i innych grup ryzyka. Im bliżej końca roku, tym więcej głosów o konieczności przygotowania szkół na nowy rok szkolny – większość ekspertów nie ma wątpliwości, że dzieci i młodzież powinny wrócić do stacjonarnego nauczania (również dlatego, że z systemu zdalnego wypadła całkiem duża grupa uczniów wykluczonych cyfrowo lub społecznie), ale równocześnie podkreślają, że nie da się tego w sposób bezpieczny zrobić, jeśli MEN i MZ nie podejmą decyzji pozwalających, na przykład, na wprowadzenie nauczania hybrydowego w konfiguracjach wypracowanych na poziomie szkół.

Do tego droga daleka – póki co rząd nie może wypracować jednoznacznego stanowiska w sprawie organizacji wypoczynku dzieci i młodzieży. Minister zdrowia mówi, że o wakacjach w tradycyjnej formie musimy zapomnieć na rok, a tak naprawdę do czasu, gdy bezpieczeństwo zapewni nam szczepionka. Rząd zresztą zdaje się wierzyć, że szczepionkę będziemy mieć szybko – dzięki wyśmienitym kontaktom z administracją Donalda Trumpa. Wysoki urzędnik Ministerstwa Zdrowia pytany o unijną inicjatywę wspólnych zakupów szczepionek przeciw COVID-19 wzrusza tylko ramionami.

Ministerstwo Zdrowia musi odpierać zarzuty opozycji i mediów dotyczące kluczowej transakcji związanej z pandemią – okazuje się, że w kwietniu zawarto umowę na dostawę ponad 1,2 tysiąca respiratorów, z której kontrahent – niewielka spółka z Lublina, której właścicielem jest człowiek dobrze znany służbom specjalnym zarówno PRL jak i III RP – mówiąc oględnie, się nie wywiązał. Pod koniec czerwca resort umowę rozwiązuje, ale – co wyjdzie na jaw pod koniec roku – nie robi nic, by szybko odzyskać gigantyczną zaliczkę, którą wpłacił na poczet dostaw sprzętu.

strona 1 z 2
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!