"Dziadowska" walka z pandemią. Kto jest winien?

10.01.2022
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Niska kultura pracy i zwykłe niedouczenie powodują, zdaniem doświadczonej w tematyce ochrony zdrowia dziennikarki „Gazety Wyborczej”, że statystki śmiertelności z powodu COVID-19 w Polsce tak bardzo odbiegają od danych z krajów Europy Zachodniej. Dziennik mniej lub bardziej wprost stawia tezę, że choć istotną rolę odgrywają błędy popełnione przez rząd, tak naprawdę sprawę przesądza – i decyduje o ludzkim życiu – „tolerancja dziadostwa” tam, gdzie trafiają pacjenci.


Fot. Adobe Stock

Kilka dni temu minister zdrowia Adam Niedzielski wśród przyczyn, dla których polskie statystyki zgonów z powodu COVID-19 są bardzo wysokie wymienił m.in. niski poziom zaszczepienia, gorszy niż w krajach Europy Zachodniej stan zdrowia Polaków spowodowany błędami w profilaktyce i gorszą dostępnością do opieki zdrowotnej przed pandemią. I te powody, bez wątpienia, są prawdziwe – nawet jeśli nie wyczerpują całości obrazu. Postanowiła go uzupełnić dziennikarka „Gazety Wyborczej”, pisząc w poniedziałkowym wydaniu między innymi: „… minister nie wymienił najważniejszej przyczyny: słabości systemu opieki zdrowotnej, którym sam zarządza. Epidemia boleśnie odsłoniła jego wady. Wiele z nich istnieje od lat. To na przykład niska kultura pracy i zwykłe niedouczenie. Są szpitale, w których leczy się pacjentów na intensywnej terapii według schematów sprzed 30 lat. Są takie, w których pielęgniarki nie przerywają sobie kawy nawet wtedy, kiedy pacjent zaczyna się dusić. Problem w tym, że nikt tego nie kontroluje.”

I dalej: „Oto szpital w Raciborzu. Już na początku epidemii, czyli wiosną 2020, został przeznaczony do leczenia chorych na COVID-19. Według niepotwierdzonych informacji spośród setek chorych covidowych, którzy trafili tam „pod rurę”, czyli zostali podłączeni do respiratora, tylko kilku opuściło szpital na własnych nogach. Reszta zmarła. Według nieoficjalnych informacji takich szpitali, w których śmiertelność chorych z COVID-19 leczonych na intensywnej terapii sięga niemal 100 proc., jest więcej. Są w Łódzkiem, w Małopolsce, na Podlasiu. Są też jednak w Polsce takie szpitale, w których śmiertelność jest poniżej 50 proc.”.

W tekście Judyty Watoły fakty mieszają się z informacjami niesprawdzonymi i z półprawdami. Otrzymujemy mieszankę piorunująco szkodliwą. Dlaczego?

Niewątpliwie są szpitale w Polsce, i pewnie jest ich niemało, które, po pierwsze, jeszcze przed pandemią nie miały optymalnych wyników leczenia, mówiąc oględnie, po drugie, tym bardziej do wyzwania pandemicznego i leczenia pacjentów z nową jednostką chorobową, stawiające nowe wyzwania, zwyczajnie nie były przygotowane. I tu pierwsze, zasadnicze pytanie: w jakim trybie i kto decydował o uruchamianiu „łóżek covidowych” (również na oddziałach IT) w szpitalach? Pracujący tam i znający możliwości szpitala lekarze i inni pracownicy medyczni? Może dyrektorzy? A może decyzje przychodziły faksem lub mailem z Urzędu Wojewódzkiego, bez sprawdzenia, jakie są możliwości placówki, jakim sprzętem ona dysponuje, jakie ma zasoby kadrowe? Pisał o tym między innymi Paweł Reszka w książce „Stan krytyczny”, opisującej pierwszy etap walki z pandemią COVID-19. Przy minimalnej liczbie zakażeń (co zawdzięczamy twardemu lockdownowi) w wielu szpitalach w Polsce wydarzyła się „Lombardia”. Brak procedur, brak środków ochrony indywidualnej, brak wiedzy, strach.

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że „co było a nie jest, nie pisze się w rejestr”. Upływ czasu niewiele zmienił, a kolejne okresy wytchnienia, jakie oferował nam SARS-CoV-2 (lato 2020, lato 2021), były w koncertowy sposób marnowane. I tu pojawia się drugie pytanie: kto marnował ten czas? Czy lekarze, pielęgniarki, starający się złapać oddech między falami zakażeń, czy też może urzędnicy, decydenci, politycy?

W listopadzie 2021 roku opublikowaliśmy na portalu obszerną rozmowę z dr hab. Bartoszem Kudlińskim, specjalistą w dziedzinie anestezjologii, szefem szpitala tymczasowego w Zielonej Górze. Mówił nam między innymi: „Organizacja pracy całego szpitala, od izby przyjęć, gdzie dokonuje się triażu, przez oddziały obserwacyjno-interwencyjne, dysponujące różnymi możliwościami prowadzenia leczenia, tlenoterapią bierną, wysokoprzepływową czy wentylacją nieinwazyjną, jest rzeczywiście kluczowa. Eskalacja leczenia pacjentów następuje u nas po każdorazowej ocenie jego stanu przez doświadczony, podkreślam, doświadczony zespół specjalistów.

W minionych miesiącach pomagałem zmarłemu niedawno dr. Wojciechowi Serednickiemu opracować projekt powołania szpitali „pandemicznych”. Dr. Serednicki miał przesłać propozycję do Ministerstwa Zdrowia lud dalej do premiera. Postulowaliśmy, by zostawić jeden, dwa szpitale w skali kraju, które już po ustąpieniu czy wygaszeniu fali nie byłyby rozwiązywane. Ich głównym zadaniem byłoby szkolenie kadr medycznych zarządzających leczeniem pacjentów w czasie zwiększonej fali zakażeń, niezależnie od tego, z jaką pandemią będziemy mieć do czynienia. Bo co do tego, że będą inne, chyba też nikt nie ma wątpliwości. Celem byłoby wypracowanie gotowych rozwiązań na przyszłość.

strona 1 z 2
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!