"Teraz ciągle ktoś wokół umiera"

10.05.2021
Paweł Skawiński

W szpitalach, które są w naszej okolicy, ludzie koczują przed budynkami podłączeni do butli z tlenem, aż się zwolni miejsce, albo tam po prostu umierają – mówi Maria Puri, pisarka i tłumaczka języka hindi, która mieszka w Delhi od 40 lat. Dodaje, że „jest jak w czasie wojny”. Polska pisarka, tłumaczka i indolożka opowiada o życiu delhijczyków w czasie drugiej fali pandemii COVID-19, która pochłonęła w Indiach już 230 tys. ofiar. Delhi jest jednym z najbardziej dotkniętych epidemią miast – brakuje łóżek i tlenu w szpitalach.


Fot. Election Commission of India, GODL-India, via Wikimedia Commons

Paweł Skawiński (PAP): Przełożyliśmy rozmowę, bo dzisiaj zmarł ktoś bliski.

Maria Puri: Mieliśmy właśnie złe wieści od rodziny. Jeden z dalszych krewnych zmarł w szpitalu. Potrzebowałam troszeczkę czasu, żeby się z tym oswoić, dojść do siebie. Rodzina daleka, ale w Indiach te dalekie rodziny są traktowane jak bliskie.

Teraz ciągle ktoś wokół umiera. W kwietniu zmarł nasz pracownik. Zajmował się biurem, dokumentacją, znałam go od 30 lat. Odkąd pamiętam, mieszkał w tym samym domu co my, na dole. Na początku kwietnia poczuł się źle i od razu się przebadał. Nie wymagał opieki szpitalnej i brał leki ze szpitala niedaleko od nas. Jego czteroosobowa rodzina też była chora. Nagle o dwunastej w nocy bardzo źle się poczuł, więc jego syn z kolegą zabrali go do szpitala, który jest 2 km od nas. Nie chcieli go tam przyjąć. Zaczęli krzyczeć pod szpitalną bramą: „On i tak jest umierający. Chcecie, żeby umarł na ulicy przed szpitalem?”. Więc go wzięli. W szpitalu Hindu Rao był dwa dni. Brakuje obsługi w placówce, dlatego jego żona siedziała tam przez 48 godz. na podłodze, żeby się nim zajmować. Cały czas ubrana w kombinezon ochronny. Był pod tlenem, dostawał leki. Trudno powiedzieć, dlaczego zmarł. Prawdopodobnie miał zajęte płuca. Myślę sobie, może trzeba było zabrać go tam wcześniej? Zawalczyć, żeby go przyjęli? Wciąż mnie to dręczy, że nic nie mogłam zrobić, że to tak szybko postępuje. W nocy coś się dzieje i trzeba działać, a nie ma jak.

Potem rodziny zabierają ciała na ghaty pogrzebowe.

Mieszkamy w dzielnicy Civil Lines, nad rzeką, blisko ghatów Nigambodh. Mój mąż, który tamtędy przejeżdża prawie codziennie, mówi, że panuje tam stale tłok. Karawany wiozące zwłoki, samochody, autoryksze – najbliżsi odprowadzający zmarłych. W szpitalu rodzinom zmarłych wydaje się zaświadczenie o zgonie, gdzie wyraźne jest napisane, że zmarł na COVID-19 i wtedy specjalny ambulans przewozi ciało na miejsce kremacji.

Tylko dwie osoby z tej rodziny naszego pracownika pojechały na ghaty – osobno, za karetką. Syn zmarłego i jego kuzyn. Cały dzień czekali na swoją kolej. Dopiero wieczorem można było spalić zwłoki w krematorium elektrycznym. Straszne przeżycie dla syna, który ma zaledwie 21 lat. Zmarły ojciec był po czterdziestce.

W Delhi odbywa się teraz wiele takich pogrzebów.

W hinduizmie nie można kremować zwłok po zachodzie słońca, ale od paru tygodni nikt już tego nie przestrzega. Teraz, w pandemii, krematoria pracują do późnej nocy, a codziennie rano, do 10-11, mają już tyle rejestracji, że muszą odmawiać, bo na więcej nie ma już potem miejsca. Nie ma jak spalić ciał tego samego dnia i ludzie muszą szukać innych ghat pogrzebowych. Indyjska prasa opisuje, jak ludzie czekają po 10-15 godzin w kolejce i ciała się psują, bo jest już ponad 40 stopni. Ale muszą czekać, bo nie mają innego wyjścia.

Obok krematorium w Sarai Kale Khan, tam, gdzie jest duża stacja autobusowa, jest park i parking. Najpierw na parkingu ustawiono dodatkowe platformy z cegieł na stosy pogrzebowe, a potem w parku między drzewami.

Na cmentarzach, gdzie chowają swoich zmarłych muzułmanie i chrześcijanie, sytuacja jest równie dramatyczna.

Opiniotwórcze indyjskie media, w tym „The Indian Express”, kwestionują oficjalne dane o zmarłych na COVID-19.

Myślę, że zmarłych na COVID-19 w Delhi jest dwa lub trzy razy więcej niż tych zmarłych w szpitalach, bo liczba łóżek w szpitalach jest ograniczona. Pewną część danych o zgonach będzie można później odzyskać, bo krematoria wydają zaświadczenia, jak się przywozi ciała. Będzie można porównać liczbę zmarłych ze średnią z poprzednich lat.

Wiele osób umiera w domach i nie trafiają do statystyk covidowych. Pracownicy ghat pogrzebowych opowiadają w prasie, jak rozpoznają, że ktoś nieprzywieziony ze szpitala mógł mieć COVID-19. Obserwują zachowanie rodziny zmarłego – czy trzymają się z daleka, czy maja maski. I wtedy pracownicy ghat nie chcą ryzykować. Rodziny same muszą ułożyć na platformie zmarłego i podpalić stos pogrzebowy.

Czy to wszystko nie wywołuje złości w ludziach? Czy rząd jest krytykowany?

Tak, ludzie są źli na to, co się dzieje, przerażeni, załamani. Ale powiem raczej, że to złość na system, który zawiódł. Chodzi o ludzi, którzy podejmują decyzje, nieważne czy to rząd centralny, czy stanowy. Dzieje się tragedia, jak można było do tego dopuścić? W dodatku najpierw pewnie obostrzenia wprowadzał rząd centralny, ten pierwszy lockdown, a obecnie wszystko przerzucono na poszczególne stany. Wtedy można powiedzieć, że stany sobie nie radzą.

strona 1 z 2
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!