Wygrać zdrowie nie na loterii

26.05.2021
Małgorzata Solecka

Zaangażowanie samorządów lokalnych, atrakcyjne nagrody, wykreowanie przez influencerów mody na szczepienie – to podstawowe narzędzia, dzięki którym rząd chce osiągnąć to, co w tej chwili wydaje się nieosiągalne, czyli do początku września br. zaszczepić niemal dwie trzecie populacji. Marketing programowi szczepień przeciwko COVID-19 jest bezwzględnie potrzebny, jednak na pewno nie wystarczy, jeśli Polacy nie dowiedzą się, po co w zasadzie mają się szczepić.

Podczas wtorkowej konferencji pełnomocnika rządu ds. szczepień przeciwko COVID-19 padło wiele danych i rozstrzygających twierdzeń na temat dotychczasowego przebiegu akcji szczepień – niestety, tylko część z nich jest w pełni zgodna z rzeczywistością. Michał Dworczyk powołuje się na sondaże, z których wynika, że 70 proc. dorosłych Polaków chce się szczepić. Sondaże są prawdziwe, ale opieranie na ich podstawie strategii szczepień jest błędem, bo gołym okiem widać, że między deklaracjami (w owe 70 proc. wchodzą w dodatku również ci, którzy szczepienia nie wykluczają, ale nie są na nie nawet „raczej” zdecydowani), a aktem woli, jakim jest rejestracja na szczepienie, zionie przepaść – konkretnie 20 proc. dorosłej populacji. Niepokoi zwłaszcza stosunkowo mały poziom zaszczepienia i rejestracji w grupach 50–59 lat oraz 60–69, które mają możliwość zgłaszania się na szczepienie od dobrych kilku tygodni, bądź nawet – miesięcy (60-latkowie – od marca).

Brak właściwiej komunikacji

Straszy, w Narodowym Programie Szczepień, około miliona wolnych terminów na szczepienie preparatem Vaxzevria (AstraZeneca). Co prawda równolegle słyszymy o kolejnych opóźnieniach i redukcjach dostaw, więc wydźwięk komunikatów jest sprzeczny (wolne terminy przy jednoczesnych ostrzeżeniach o możliwości przesuwania terminów pierwszych, a zwłaszcza drugich dawek), co nigdy nie sprzyja jakości komunikacji w obszarze szczepień i podkopuje zaufanie, ale fakt jest faktem: Polacy nie chcą się szczepić preparatem, którego skuteczność (również wobec nowych wariantów SARS-CoV-2) potwierdzają kolejne badania. Powód? Pisaliśmy o nim od miesięcy, od momentu pojawienia się pierwszych perturbacji wizerunkowych szczepionki „oxfordzkiej”: brak rzetelnej i profesjonalnej kampanii edukacyjnej. Brak właściwej komunikacji w sprawie skuteczności i bezpieczeństwa szczepionki. Ten milion wolnych slotów i opóźnienia w realizacji programu (Polacy wolą czekać, niż szczepić się od ręki) to rachunek, jaki przychodzi nam płacić. I z tego, co można wnioskować na podstawie wypowiedzi przedstawicieli rządu wynika, że w tej sprawie nic się nie zmieni.

Tempo szczepień i odsetek zaszczepionych

Tempo szczepień jest sprawą absolutnie kluczową. Michał Dworczyk chwalił się we wtorek, że w ostatnich tygodniach (konkretnie – dwóch tygodniach) „notujemy szczepienia na poziomie ponad 2 milionów”. – I to jest dobre, satysfakcjonujące tempo – mówił minister. Dwa miesiące temu (dokładnie 26 marca) premier Mateusz Morawiecki poprzeczkę stawiał diametralnie wyżej. Wizytując Uniwersytecki Szpital Kliniczny we Wrocławiu szef rządu stwierdził: – Gdybyśmy tylko mieli dawki, to możemy szczepić pięć razy więcej osób niż dziś i w ciągu miesiąca, dwóch zaszczepić wystarczającą część populacji, by osiągnąć odporność zbiorowiskową. Dążymy, by w najbliższych 5-8 tygodniach uzyskać tak wysoki poziom.

Gdyby rzeczywiście Polska mogła szczepić pięć razy szybciej, niż dwa miesiące temu, musielibyśmy tygodniowo podawać nie 2 miliony dawek, ale niemal dwa razy więcej. I oczywiście, nawet to nie dałoby nam efektu w postaci odporności zbiorowiskowej, o której fantazjował – bo trudno znaleźć inne określenie – premier.

Aby mieć szansę na kontrolowanie epidemii, trzeba zaszczepić około 70 proc. populacji. Eksperci mówią nawet, że celem powinno być 80 proc., ze względu na większą zakaźność nowych wariantów SARS-CoV-2. I przypominają, że zależność między zakaźnością wirusa a odsetkiem zaszczepionych w populacji jest dokładnie znana – im większa zakaźność, tym większego odsetka zaszczepionej populacji potrzebujemy, aby osiągnąć odporność zbiorowiskową. Najbardziej zakaźny wirus odry wymaga co najmniej 95 proc. uodpornionej (czyli, w przypadku tej choroby w dużej części, zaszczepionej) populacji. Ponieważ SARS-CoV-2 nie jest tak zakaźny jak wirus odry, ale staje się wyraźnie bardziej zakaźny niż wirus grypy, wymagany poziom uodpornienia wynosi w tej chwili nie zakładane jeszcze kilka miesięcy temu 60–70 proc., a bliżej 80 proc.

Rząd nie stawia tej sprawy tak jasno. Brakuje czegoś w rodzaju „licznika” (taki jest prezentowany na stronach ECDC, gdzie każdy może obserwować, jak zazielenia się pasek uodpornienia dla krajów UE/EFTA (na dziś – nieco ponad 40 proc. populacji dorosłych obywateli zaszczepionej co najmniej jedną dawką, cel określony w styczniu to 70 proc.). Można odnieść wrażenie, że celem jest 75 proc. dorosłych Polaków (taki cel wyznaczono dla gmin, z których pierwszych 500 po osiągnięciu tego celu ma otrzymać 100 tys. złotych premii), co oznaczałoby niespełna 65 proc. populacji w ogóle. Ciągle zbyt mało, aby osiągnąć odporność zbiorowiskową.

Oczywiście, szczepienia nie są jedyną drogą do tego celu – pewną odporność, i dopiero zapewne w czasie przekonamy się, jak silną, osiągają ozdrowieńcy, również ci, którzy zakażenie przeszli łagodnie. Jednak w programie szczepień, eksperci mówią o tym bardzo wyraźnie, lepiej nie kalkulować ozdrowieńców (również dlatego, że bardzo wielu z nich szczepi się od razu, gdy tylko ma taką możliwość).

Doświadczenia krajów, które mają za sobą największe sukcesy w programie szczepień pokazują, że nawet największa mobilizacja, połączona z dużą dostępnością szczepionek, może nie wystarczyć. Izrael, na przykład, poziom 60 proc. zaszczepionych pierwszą dawką osiągnął już pod koniec marca, w tej chwili ma niewiele większy – niespełna 63 proc. Lepiej – jeśli chodzi o tempo przyrostu nowych zaszczepionych osób – radzi sobie Wielka Brytania, choć tam pierwszą dawkę przyjęło „tylko” 56 proc. mieszkańców (co w ciągu 2 mies. oznacza zwiększenie o ponad 12 proc.). Polska, pod koniec marca, co najmniej 1 dawką zaszczepiła ok. 11 proc. obywateli, więc wynik „na dziś” – nieco ponad 33 proc., robi wrażenie. Chyba, że znów spojrzymy na Wielką Brytanię – tam pokonanie dystansu między 11 a 33 proc. zaszczepionych zajęło 3 tygodnie mniej.

Polska w tej chwili w statystykach UE zajmuje cały czas miejsce poniżej średniej (ponad 35 proc.). A tempo szczepień nie zwiększa się. Średnia liczba szczepień wykonanych w ciągu ostatnich 7 dni zmniejsza się. 17 maja przekroczyła 302 tys., 25 maja było to 291 tys.

Zagrożeniem dla Narodowego Programu Szczepień, gdyby pozostawić go samemu sobie, jest poprawiająca się sytuacja epidemiczna – bo im mniejsze (choćby w teorii) zagrożenie, tym dla części osób bardziej abstrakcyjna staje się konieczność ochrony przed nim.

Samorządy będą naprawić błędy rządu

To, co widoczne gołym okiem (i o czym mówiono głośno już w styczniu), czyli konieczność zaproszenia do współpracy (optymalnie byłoby to zrobić na partnerskich warunkach) samorządów lokalnych, stało się faktem. Rząd widzi już, że samorządy mogą się przydać do czegoś więcej, niż organizacji transportu lub prostych akcji promocyjnych. Chce, by wzięły na siebie obowiązek dokończenia, od strony logistycznej, szczepień seniorów oraz – generalnie – mobilizacji społeczności lokalnych.

Zacznijmy od mobilizacji i pomysłu na „pojedynki” samorządów. Czy premie dla gmin to dobry pomysł? Z punktu widzenia największych i najbogatszych miast zaoferowane kwoty nie robią wrażenia. Ale dla mniejszych samorządów mogą mieć znaczenie. Można mieć wątpliwości, czy przyjęte kryteria, uwzględniające wyłącznie odsetek zaszczepionych mieszkańców, nie będą (nadmiernie) premiować najmniejszych gmin. Czy nie byłoby lepiej – z punktu widzenia skuteczności projektu – dodać jakiś wskaźnik korygujący. Zdecydowanie łatwiej „wykręcić” wysoki wynik będzie gminom najmniejszym. Ale z drugiej strony – wiadomo, że gotowość do szczepień, generalnie, większa jest w większych miastach.

O wiele bardziej martwi w tym obszarze traktowanie przez rząd samorządów jako klienta, a może wręcz – petenta rządu. Widać bardzo wyraźnie, że samorządy nie są partnerem (choć są władzą publiczną i taką rolę gwarantuje im konstytucja), a kimś, kogo można (bądź nie) na własnych warunkach dopraszać do stołu. Dobrze, że w ogóle. Szkoda, że dopiero teraz i w takim stylu.

Ten (fatalny) styl widać bardzo wyraźnie w kluczowej kwestii szczepienia seniorów. Choć rząd chwali się wysokim odsetkiem zaszczepionych lub zarejestrowanych na szczepienie osób 75+, te dane mają ukryć wstydliwy fakt, że Narodowy Program Szczepień zaniedbał najstarszych seniorów – ciągle ponad 40 proc. osób powyżej 80 roku życia nie otrzymało nawet pierwszej dawki szczepienia. Pełna odpowiedzialność za to spada na rząd, bo to rząd przyjął taki program, który wykluczył dużą część starszych osób. Teraz samorządy mają naprawić błędy rządu. W trybie nakazowym. – Wojewodowie będą wystawiać decyzje administracyjne dla samorządów, które będą zobowiązywały te samorządy do nawiązania kontaktu telefonicznego z wszystkimi mieszkańcami gminy powyżej 70. roku życia. Rozmowy mają prowadzić pracownicy GOPS i MOPS – zapowiedział Michał Dworczyk. Seniorzy będą mogli się zdecydować na szczepienie w domu, które zostanie zrealizowane przez wyjazdowy zespół szczepień.

Loteria bez edukacji nie da wygranej

Pomysłem na mobilizację indywidualną jest loteria. W niej nagrody „gwarantowane”, czyli 500 złotych dla co dwutysięcznego zarejestrowanego/zaszczepionego (nie wiadomo). Również dla tych, którzy szczepienie lub rejestrację mają już za sobą. 500 złotych to nie są pieniądze „gwarantowane” (bo rejestracja to raczej „wykupienie” losu), a z przeprowadzanych badań wynika, że nawet kwota dwa razy większą – i to rzeczywiście wypłacana po cyklu szczepienia – dla części osób nie byłaby wystarczającą motywacją. Nagrody rzeczowe i bardziej rozpalające wyobraźnię nagrody finansowe (losowane co tydzień, co miesiąc i – największe – w finale) mają kosztować, jak mówił Michał Dworczyk, ok. 140 mln zł. Być może na tym się nie skończy: minister wspominał znów o udziale samorządów, a wiadomo, że największe miasta już wcześniej zastanawiały się nad swoimi loteriami (to, wbrew opiniom części komentatorów nie jest nasz rodzimy pomysł, na loterię już kilka tygodni temu zdecydowały się Stany Zjednoczone). Można zakładać, że pula nagród będzie jeszcze większa.

Sam pomysł loterii nie jest zły. Są, oczywiście, wątpliwości. Badania pokazują, że część osób z grupy niepewnej swojej decyzji – a to one powinny być celem wszystkich podejmowanych działań, w myśl zasady, że zdecydowanych na „tak” lub na „nie” nie ma co przekonywać – dość podejrzliwie patrzy na wszelkiego rodzaju materialne korzyści, oferowane tym, którzy się zaszczepią. Ten ton już zresztą mocno wybrzmiewa w mediach społecznościowych.

Z drugiej strony – rządowa hojność tym razem nie jest zbyt okazała. I być może nie okaże się wystarczającą zachętą dla tych, którzy właśnie takiej zachęty oczekują. Zestawienie z loterią w trwającym właśnie spisie powszechnym jest o tyle nietrafione, że uczestnictwo w spisie jest obowiązkowe, za niewywiązanie się z tego obowiązku grożą nieprzyjemności, więc loteria jest miłym, ale tylko dodatkiem.

Z trzeciej strony, i to chyba sedno sprawy, gdzieś gubi się po drodze hierarchia ważności. Bo szczepienie to nie szansa na milion złotych, voucher na paliwo lub hulajnogę elektryczną, ale nagroda gwarantowana, jaką jest zachowanie życia i zdrowia. I – nie mniej ważne – świadomość, że do zachowania życia i zdrowia innych osób walnie się przyczyniło. Rząd, fundując nagrody rzeczowe i finansowe, nie powinien gubić z pola widzenia tego, że jak największa liczba osób powinna mieć szansę zrozumieć, o jakie dobro i jaką nagrodę naprawdę grają, przystępując do programu szczepień. Jest oczywiste, że inne argumenty przemówią do wyobraźni 50–60 latka, inne – do 20-latków lub nastolatków. Że owszem, mobilizowanie za pomocą fantów może być pomocne, ale nie zastąpi informacji i edukacji. Nie markowanej, a rzeczywistej. To praca organiczna, ale bez jej wykonania wszystkie zabiegi marketingowe stracą, prędzej czy później, sens.

Jest to tym bardziej istotne, że w ostatnich tygodniach obserwujemy prawdziwą ofensywę treści antynaukowych, antyszczepionkowych (nota bene – również w mediach, które dofinansowuje rząd). Trudno wyobrazić sobie, że o szczepieniach z jednej strony będą prowadzić pseudonaukowy dyskurs przeciwnicy szczepień, a kampania na rzecz szczepień przeciwko COVID-19 będzie opierać się na promowaniu możliwości wygrania elektrycznej hulajnogi lub hybrydowego samochodu. Czy nawet – miliona złotych. To prosta droga do ośmieszenia Narodowego Programu Szczepień, z której powinniśmy (nie rezygnując z loterii) zejść jak najprędzej.

Reklama

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.

Przegląd badań