"Nie mieliśmy wyboru"

24.06.2020
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Mieliśmy jasną dyspozycję rządowego zespołu zarządzania kryzysowego, żeby kupować każdy dostępny sprzęt, bo nikt nie wie do końca, w jakim kierunku sytuacja się rozwinie – mówi w wywiadzie dla MP.PL wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński.

Wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński. Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta

Małgorzata Solecka: Dlaczego Ministerstwo Zdrowia zdecydowało się na zakup 1,2 tysiąca respiratorów w szczytowym momencie pierwszej fali pandemii, gdy wiadomo było, że sprzętu na rynku jest bardzo mało lub nie ma go wcale i w związku z tym trzeba się liczyć z nienormalnie wysokimi cenami?

Wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński: Właśnie dlatego. Wiedzieliśmy, że sprzętu jest mało. Chcieliśmy mieć pewność, że nawet jeśli sytuacja epidemiczna w Polsce potoczy się w złym kierunku, respiratorów w szpitalach nie zabraknie. Podjęliśmy decyzję, że z ogólnej puli respiratorów, jakie szpitale zaraportowały do Narodowego Funduszu Zdrowia, na potrzeby szpitali jednoimiennych i placówek zakaźnych wydzielamy ponad tysiąc, czyli w granicach 10 proc. To był początek, bo zapadła też decyzja o tym, jaki sprzęt – w razie potrzeby – będzie przesuwany do szpitali zajmujących się leczeniem pacjentów z COVID-19. Wstępnie było to kolejnych dwa tysiące respiratorów. Na szczęście nie było takiej potrzeby, ale o tym, że tak będzie, na przełomie marca i kwietnia nie wiedzieliśmy. Nikt na świecie nie wiedział, jak będzie wyglądać epidemia w poszczególnych państwach. Kiedy dziś popatrzymy na liczbę nowych przypadków, widzimy, że do tego momentu ona rosła. Nie mogliśmy być pewni tego, że ten wzrost się zatrzyma.

Dziś łatwo jest dywagować, ale wtedy wszyscy śledziliśmy doniesienia z Włoch, z Hiszpanii, z Francji, z Wielkiej Brytanii. We wszystkich tych krajach, i nie tylko w tych, był ogromny problem z dostępnością respiratorów. Lekarze naprawdę musieli podejmować decyzje, kogo podłączyć, kogo ratować. Za wszelką cenę chcieliśmy uniknąć takiej sytuacji w Polsce. Wiedzieliśmy, że kraje od nas zamożniejsze, z lepiej funkcjonującymi i lepiej ocenianymi systemami opieki zdrowotnej nie dały sobie rady. Zresztą zdarzały się sytuacje, w których te państwa zwracały się do nas z pytaniem, czy przyjmiemy pacjentów wymagających intensywnej terapii, bo same nie były w stanie jej zapewnić.

Przyjmowaliśmy?

Byliśmy na to gotowi, mieliśmy wolne łóżka i respiratory. Ale ostatecznie o taką pomoc nie zostaliśmy poproszeni.

Był jeszcze jeden powód decyzji o zakupach. Prof. Andrzej Horban, krajowy konsultant w dziedzinie chorób zakaźnych uwrażliwiał nas, że już raz, w 2009 roku, w szczytowym momencie epidemii świńskiej grypy doszło do sytuacji, w której wykorzystane były niemal wszystkie respiratory. To sytuacja krytyczna, wtedy każdy nowy ciężki przypadek może się okazać tym, dla którego zabraknie sprzętu ratującego życie. Nie chcieliśmy do tego dopuścić. I to były powody, dla którego zapadła decyzja, że kupujemy 1,2 tysiąca respiratorów, że kupujemy je szybko.

Umowa na ten zakup była podpisywana w połowie kwietnia. Wtedy było już jednak wiadomo, że respiratorów przeznaczonych dla pacjentów z COVID-19 jest używanych 10-15 procent.

W pewnym momencie było to ok. 20 procent…

… przez niedługi czas. Generalnie jednak widzieliśmy, że te tysiąc respiratorów tworzy ogromny zapas. To stawiałoby pod znakiem zapytania sensowność tak nagłych, a więc i drogich zakupów. Z drugiej strony, pod koniec marca, jeszcze na początku kwietnia, mieliśmy sygnały, że z owej puli 10 tysięcy respiratorów spora część, zwłaszcza ta, która została w szpitalach „niecovidowych”, jest mocno dotknięta upływem czasu, mówiąc oględnie. I, co więcej, że w ramach przesunięć sprzętu na rzecz szpitali jednoimiennych, pojedyncze respiratory zabierano również z małych OIT-ów i SOR-ów, co potencjalnie stwarzało niebezpieczeństwo, że co prawda sprzętu do ratowania życia nie zabraknie w szpitalach jednoimiennych, ale za to w szpitalu powiatowym, gdy karetki przywiozą dwóch pacjentów w stanie ciężkim, wymagających wspomagania oddechu, już tak. Że lekarz będzie musiał decydować, komu przyznać respirator.

Również otrzymywaliśmy informacje, że nowe respiratory byłyby bardzo przydatne, tyle mogę powiedzieć. Te 10 tysięcy respiratorów nie wzięło się z powietrza, tylko był to sprzęt, który został sprawozdany przez szpitale do NFZ. W czarnym scenariuszu byliśmy przygotowani na to, że dla pacjentów z COVID-19 będziemy potrzebować trzy tysiące respiratorów. To uzasadniało duże zakupy dokonywane doraźnie, bo potrzeby pozostałych pacjentów też musiały zostać zabezpieczone.

Mieliśmy jasną dyspozycję rządowego zespołu zarządzania kryzysowego, żeby kupować każdy dostępny sprzęt, bo nikt nie wie do końca, w jakim kierunku sytuacja się rozwinie. Jako rząd, jako Ministerstwo Zdrowia robiliśmy wszystko, by sytuacja nie zmierzała w kierunku krytycznym – i udało się uniknąć najgorszego scenariusza. Ale musieliśmy zabezpieczyć pacjentów również w tym czarnym scenariuszu – w takiej sytuacji lepiej mieć sprzęt w magazynie, niż żeby dla kogoś miało zabraknąć respiratora.

W tej sytuacji jednak zakupy szybkie oznaczały zakupy drogie. Nie lepiej było podjąć decyzję, że drogo Polska kupi 150-200 respiratorów, a na zakup reszty urządzeń damy sobie więcej czasu, więc i cena zapewne będzie niższa?

To byłoby możliwe, gdyby nie było epidemii. Wtedy i te 200 respiratorów kupowalibyśmy zresztą w drodze przetargu. To nie był normalny czas. I teraz też nie jest. Rozmawiamy z przedstawicielami handlowymi wiodących producentów respiratorów. Co słyszymy? Że moce produkcyjne są wyczerpane do końca roku. To zaś oznacza, że nie ma możliwości złożenia zamówień, które by mogły być w najbliższych kilku miesiącach zrealizowane. Jedyną opcją są zakupy w sytuacji, gdy ktoś się wycofa, zrezygnuje z części zamówienia. To nie jest tak, że mając do dyspozycji ofertę firmy E&K oraz ofertę producenta, zdecydowaliśmy się na droższą ofertę pośrednika.

A nie jest tak, że ta wysoka, niewspółmierna do rynkowej cena, jaką zgodziliście się zapłacić, byłaby uzasadniona wtedy, gdyby sprzęt został dostarczony w krótkim czasie, powiedzmy – do miesiąca?

Nie mogę się z tym zgodzić. Potrzebowaliśmy sprzętu i chcieliśmy go kupić, ale nie byliśmy w sytuacji podbramkowej – w Polsce nie brakowało respiratorów „na już”, tak jak to było w innych krajach. Stany Zjednoczone miały w pewnym momencie nóż na gardle i płaciły po 70 tysięcy dolarów za respirator – na szczęście my nie byliśmy w tak złej sytuacji jak USA, ale z takimi krajami walczyliśmy na światowym rynku o możliwość kupienia tego sprzętu. My chcieliśmy zabezpieczyć się, w kontekście zagrożenia epidemicznego, także długofalowo. Nie martwiliśmy się o to, że liczba pacjentów wymagających podłączenia do respiratora w ciągu dwóch tygodni zwiększy się z dwustu do tysiąca. Nie mogliśmy jednak wykluczyć, że stanie się to w perspektywie kilku miesięcy.

Nie możemy mieć pewności na temat tego, co wydarzy się jesienią, ale prognozy nie są optymistyczne. A trzeba powiedzieć jedno – o ile możemy stwierdzić, że to, jak rozprzestrzenia się koronawirus i jak z tym skutecznie walczyć było dla całego świata w lutym czy marcu nowością, tak w przypadku drugiej fali zakażeń i zachorowań, wiemy co nas czeka. Polski system ochrony zdrowia od strony organizacyjnej i sprzętowej, musi być na to gotowy.

W takim horyzoncie czasowym może jednak warto było kupić sprzęt od producentów, po prostu?

Powtórzę – nie mieliśmy wyboru. Nie było takich ofert od producentów. Wszystkie informacje, jakie do nas docierały, miały wspólny mianownik: w tym roku firmy nie będą podpisywać nowych kontraktów, bo są „wyprzedane” do grudnia. Był przetarg unijny i umowa ramowa na sprzęt zawarta przez Komisję Europejską 15 kwietnia. Polska jako pierwsza skontaktowała się z kontrahentami z tej umowy i usłyszeliśmy, że sprzęt nie jest dostępny od ręki, a pierwsza partia to 25 sztuk w lipcu. Pozostał pośrednik, który dzięki swoim kontaktom handlowym mógł ten sprzęt dla nas znaleźć i dostarczyć.

Warto znać szczegóły umowy, którą zawarliśmy. Pierwsza partia dwustu respiratorów miała do nas dotrzeć 20 kwietnia, czyli tydzień po podpisaniu umowy. Kolejna partia – do końca kwietnia, następna do końca maja i największa – do końca czerwca.

Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, uważam że zawarcie tej umowy było racjonalne i uzasadnione. Jednak okazało się, że nasz dostawca z umowy, w zakresie dostaw zaplanowanych na kwiecień i maj się nie wywiązał i w związku z tym Ministerstwo Zdrowia zwróciło się o odstąpienie od umowy. I to się wydarzyło. Dostawca zwrócił pieniądze na konto ministerstwa.

Całość?

Dostaliśmy wszystkie środki za niezrealizowane dostawy kwietniowe, czekamy na przelew za dostawy majowe, to jest kwestia najbliższych dni.

Czyli ile pieniędzy wróciło na konto?

Z tytułu niezrealizowanych dostaw kwietniowych ponad 9,9 mln euro. Kolejne około 4 mln euro z tytułu dostaw majowych mają pojawić się na koncie w najbliższych dniach.

Minister Łukasz Szumowski wiele razy od marca mówił o umowach na zakup sprzętu różnego rodzaju, które w ostatniej chwili nie dochodziły do skutku, bo pojawiał się ktoś, kto oferował więcej i podkupował całość lub część naszego zamówienia. W przypadku respiratorów zastosowaliśmy tę samą metodę? I w ten sposób w Polsce pojawiły się respiratory, które początkowo miały trafić do Pakistanu?

strona 1 z 2
Zobacz także
  • Respiratory widmo od agenta SB
  • MZ: kolejna partia respiratorów na odprawie celnej
  • Cieszyński: posłowie KO nie zrozumieli umowy
  • Kontrola poselska w MZ ws. zakupu respiratorów
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!