Decyzje skrajnie demotywujące

02.12.2020
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Państwo powinno nas, walczących na pierwszej linii, zabezpieczać na wypadek choroby i zgonu. Nie czujemy się zabezpieczeni. Ja się nie czuję na pewno – mówi Bartosz Fiałek, specjalista w dziedzinie reumatologii.

Bartosz Fiałek. Fot. Grażyna Marks / Agencja Gazeta

Małgorzata Solecka: Sejm w ubiegłym tygodniu podjął dwie ważne z punktu widzenia pracowników medycznych, lekarzy, decyzje: otworzył bardzo szeroko rynek pracy dla medyków spoza UE i ostatecznie uchwalił ustawę, która gwarantuje dodatki covidowe tylko niektórym medykom. Jak u pana z motywacją do pracy?

Bartosz Fiałek: Chyba z demotywacją. Gdy w parlamencie toczyły się boje o kształt ustawy covidowej, o to, komu dodatek zagwarantuje ustawa, kto może liczyć na pieniądze na podstawie decyzji ministra zdrowia, a kto nie dostanie go wcale, doszliśmy do wniosku z kolegami, że tak naprawdę o tym, czy coś się nam należy, czy nie, przekonamy się, jak zobaczymy stan konta. Myślę, że wielu lekarzy, wiele pielęgniarek, ratowników i innych teoretycznie uprawnionych, a przede wszystkim w praktyce pracujących z pacjentami z COVID-19, spodziewa się, że żadnych większych pieniędzy nie zobaczy. Nie powiedziałbym, że mnie to zaskakuje, choć niewątpliwie jest to smutne i demotywujące. W wielu krajach sprawę rozwiązano już wiele miesięcy temu, przyznając i wypłacając pracownikom dodatki covidowe. W Szwecji np. lekarze miesięcznie dostają równowartość około 900 euro dodatkowo.

Jednak moim zdaniem, jeśli lekarze czują się zdemotywowani do pracy, czy raczej do pracy w systemie publicznym, to nie chodzi tylko o dodatki covidowe. Nie to jest głównym problemem, czy dostaniemy ekstra pieniądze. Ale na pewno to zamieszanie nie pomaga, bo pokazuje stosunek decydentów i do pracowników medycznych, i do całego systemu.

A otwarcie rynku pracy? „Ratujemy sytuację, zwiększamy dostępność do lekarzy, pielęgniarek, ratowników dla pacjentów” – tak można byłoby streścić argumenty tych, którzy głosowali za tą decyzją.

Opinia publiczna może sądzić, że lekarze i pielęgniarki protestują przeciw możliwości zatrudniania medyków z Ukrainy czy Białorusi, bo boją się konkurencji. To nieporozumienie...

Oczywiście, że nieporozumienie, bo mamy tak potężne luki kadrowe, jak pokazał choćby ostatni raport OECD „Health at a Glance 2020”, że gdybyśmy chcieli choćby zbliżyć się do średniej unijnej, w polskich szpitalach natychmiast musiałoby się pojawić minimum 30 tysięcy lekarzy i pewnie dwa razy tyle pielęgniarek. Niewykonalne, więc nadal będzie was o wiele za mało, żeby mówić o jakiejkolwiek konkurencji. Nadal w ochronie zdrowia będzie rynek pracownika.

Tak. Zwłaszcza, że trzeba się liczyć z różnicą w jakości przygotowania do wykonywania zawodu. To są fakty, pracownicy spoza UE wymagają po prostu doszkalania.

Dlatego mają pracować pod nadzorem i na odpowiedzialność zatrudniającego ich pracodawcy, tak przewiduje ustawa.

Pod znakiem zapytania staje jakość leczenia. Nie chodzi tylko o wiedzę medyczną, ale też o barierę językową, która w medycynie stanowi ogromne wyzwanie. Wiemy to z doświadczeń tych spośród nas, którzy wyjeżdżali i wyjeżdżają do pracy za granicą, ile trzeba poświęcić, by się nauczyć języka medycznego, bardzo specjalistycznego, ale też pełnego niuansów.

Obawiam się, że zatrudnianie lekarzy i innych pracowników medycznych bez wystarczającej – czyli bardzo dobrej – znajomości języka polskiego w sposób dramatyczny odbije się na jakości świadczenia usług w systemie publicznym, co – może warto przypomnieć – było i jest deklarowane jako priorytet i kierunek, w jakim zmierza system. Będzie dokładnie odwrotnie, a polscy specjaliści będą za to stawiani pod pręgierzem. Bo powiedzmy sobie to jasno: jakość w systemie publicznym kuleje, a ma być jeszcze gorzej.

Obydwie decyzje, zarówna ta, która dzieli pracowników medycznych na tych, którym się dodatki należą, i na tych, którym się nie należą, mimo że pracują z pacjentami covidowymi, jak i ta o wpuszczeniu do Polski pracowników medycznych bez wystarczającej weryfikacji ich wiedzy i przydatności do pracy, bez postawienia takich samych wymogów, jakie musimy spełniać my, są skrajnie demotywujące. Zwłaszcza, myślę, dla młodych lekarzy, którzy dopiero przygotowują się do egzaminu specjalizacyjnego. To przecież kilka lat ciężkiej pracy – mówię o samej specjalizacji – i bardzo trudny egzamin do zdania. I może się okazać, że zabraknie punktu czy dwóch do zdania, i będą w sytuacji gorszej niż lekarze zaimportowani zza wschodniej granicy, z ułamkiem tej wiedzy i umiejętności i z ograniczonymi możliwościami komunikowania się. To nie jest tak, że my nie znamy poziomu uczelni medycznych na przykład na Ukrainie. Są Polacy, którzy nie dostali się na medycynę w Polsce i skończyli ten kierunek np. we Lwowie. I sami dość krytycznie oceniali swoje przygotowanie do zawodu.

Nie powinniśmy ściągać lekarzy ze wschodu? To absurd, wszystkie rozwinięte kraje starają się pozyskiwać kadry medyczne.

Oczywiście, że powinniśmy! Ale powinniśmy też bardzo rzetelnie weryfikować ich umiejętności, kompetencje. Tu nie ma miejsca na uproszczoną ścieżkę, nawet w czasie pandemii, jeśli mają pracować w swoich zawodach. Żaden lekarz czy pielęgniarka nie protestuje przeciw temu, by w Polsce pracowali cudzoziemcy. Protestujemy przeciw planom zatrudniania osób, które nie zostały sprawdzone, czy gwarantują wystarczającą jakość. Jednakowe wymagania dla wszystkich – to jest istota problemu. Różne traktowanie demotywuje.

strona 1 z 2
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!