Łóżka covidowe nie biorą się znikąd - strona 2

08.11.2021
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Zgadzam się. Dodałbym jeszcze, że zapewne do największej liczby zakażeń doszło przy okazji spotkań z dalszą rodziną, skoro nikt stanowczo ich nie odradzał... Bo tak naprawdę w tej chwili przecież nie wystarczy przygotować rozsądny zestaw reguł. Braknie ludzi, którzy będą ich przestrzegać kierując się zasadą zaufania i odpowiedzialności, i braknie procedur, instrumentów do egzekwowania przestrzegania zasad. Koło się zamyka. 

I mamy taką sytuację, że w polskim pendolino na trasie Warszawa-Kraków-Warszawa ekipy konduktorskie nawet nie zająkną się na temat konieczności założenia maseczki, nawet w sytuacji, gdy wagon jest wypełniony w 100 procentach, a w tym samym czasie w pociągu na trasie Florencja-Rzym, w niemal pustym wagonie konduktorka w ostrych słowach beszta pasażera, który niewystarczająco starannie zakrył nos. Wcześniej ten pasażer musiał zresztą okazać certyfikat covidowy.

Mogę tylko rozłożyć ręce. Ale prognoza dotycząca nadmiarowych zgonów, do jakich dojdzie w dwóch ostatnich miesiącach roku, nie bierze się znikąd. To również efekt tych różnic – tu między Polską a Włochami. Incydent na lotnisku w Amsterdamie, gdzie z samolotu wyprowadzono pasażerów z Polski, którzy odmówili założenia maseczek, również pokazuje, że w innych krajach rozumieją, że regulacje powinny być rozsądne, a jeśli zostały przyjęte, należy je egzekwować.

Gdy mówimy o zgonach nadmiarowych, chodzi również o osoby, które już nie mogą i nie będą mogły w najbliższych miesiącach liczyć na pomoc medyczną w obszarach innych niż COVID-19.

Dokładnie. Zgoda na rozlewanie się fali zakażeń i ograniczenie aktywności rządu, ministra zdrowia, do zwiększania bazy łóżkowej to również zgoda, że pacjenci niecovidowi po raz kolejny wypadną poza nawias systemu. Łóżka covidowe nie biorą się znikąd. Nie ma żadnych dodatkowych zasobów kadrowych, które można zmobilizować do pracy przy łóżkach covidowych. Lekarze, pielęgniarki, ratownicy, którzy pospieszą z pomocą duszącym się zakażonym pacjentom, nie będą się zajmować pacjentami z problemami kardiologicznymi, neurologicznymi i innymi. To oczywiste. 

Wybór strategii polegającej na niepodejmowaniu decyzji o obostrzeniach dla niezaszczepionych, o lokalnych działaniach przerywających transmisję wirusa to jest zgoda na zablokowanie systemu dla pacjentów bez COVID-19, bez gwarancji zresztą, że system zdoła pomóc wszystkim zakażonym SARS-CoV-2. Już pojawiły się sygnały o odmowach wysłania karetki do starszych pacjentów z niską saturacją. Z powodu braku miejsc.

To wszystko znamy z poprzednich fal, niestety. 

Tak, ale jesienią 2020 roku mogliśmy mówić o zaskoczeniu, wiosną – o tym, że przebieg fali nas znów zaskoczył. W tej chwili trudno mówić o jakimkolwiek zaskoczeniu. Wszystko można było przewidzieć, obserwując zakaźność Delty choćby w Wielkiej Brytanii, korygując jej sytuację o niższy poziom zaszczepienia w Polsce. Teraz można chyba mówić o świadomej decyzji, podejmowanej z premedytacją. Że nic nie robimy, czekamy.

Robimy, bo otwieramy oddziały covidowe. Kosztem, pełna zgoda, innych obszarów. Na Pomorzu mamy szpital jednoimienny, zakaźny, przeznaczony do leczenia pacjentów z COVID-19. On nie został zamknięty, działał z różną intensywnością, ale w tej chwili jest już pełny i oczywiście jest potrzeba otwierania kolejnych oddziałów. Ale również do tego szpitala, żeby działał na sto procent mocy, kadra musi zostać przesunięta z innych placówek, więc nawet jeśli fizycznie w tych szpitalach nie powstaną oddziały, i tak część pracowników wypadnie z grafików. Będą musiały być odwołane planowe wizyty i operacje, ale też zmaleje dostępność pilnej pomocy. Nie mam w tej sprawie żadnych złudzeń. 

Ministerstwo Zdrowia zarządziło, by wszystkie szpitale leczyły swoich pacjentów, których dodatkowym problemem zdrowotnym jest COVID-19. Jakie to może mieć konsekwencje?

Powstają i będą powstawać, prawdopodobnie, ogniska zakażeń. O tyle jest to groźne, że w szpitalach znajdują się przecież, w większości, pacjenci w nie najlepszym ogólnym stanie zdrowia, a więc nawet jeśli zaszczepieni, to bardziej podatni na zakażenie i narażeni na ciężki przebieg COVID-19. Być może ministerstwo uzyska efekt w postaci niezamykania oddziałów kardiologicznych czy neurologicznych, na przykład, na potrzeby walki z COVID-19, ale oddziały te samoistnie przekształcą się w covidowe, bo pacjenci się pozakażają. Jest duże ryzyko takiego scenariusza. I rząd akceptuje to ryzyko. 

Dlatego, że kto chciał, to się przecież mógł zaszczepić? 

Mam nadzieję, że jednak nikomu nie przyszło do głowy takie uzasadnienie – bo, jak wspomniałem, wiadomo od dłuższego czasu, że szczepienie nie chroni w stu procentach przed żadnym scenariuszem. Wraz z wiekiem osoby zaszczepionej, jej dodatkowymi obciążeniami i czasem jaki mija od pełnego schematu zaszczepienia rośnie również ryzyko tych najbardziej negatywnych scenariuszy. I teraz, jeśli zaszczepiony w pełni, schorowany 75-latek trafi do szpitala na operację przepukliny, i tam zostanie zakażony i rozwinie się u niego COVID-19, to zagrożenie powikłaniami i zgonem jest stosunkowo wysokie, zwłaszcza jeśli nie przyjął w ostatnich tygodniach „boostera”. 

To, czego bez wątpienia zabrakło, to porządnego audytu po dwóch poprzednich falach. Nie zebrano doświadczeń. Nie przeanalizowano, które rozwiązania się sprawdziły, a które nie. Decyzje podejmowane są, nadal, chaotycznie i w oparciu o niejasne przesłanki. Jedynym rozwiązaniem, zresztą dość kontrowersyjnym, są dodatki covidowe. Kontrowersyjnym, bo nieprecyzyjnie opisanym, przyjętym na zasadach „prawa powielaczowego”, ponad głowami zarządzających szpitalami, ponad organami założycielskimi – którzy i które, nota bene, z konsekwencjami owych rozwiązań muszą sobie już radzić bez wsparcia Ministerstwa Zdrowia. 

Czwarta fala będzie się przetaczać…

… pewnie do końca roku. Jest nadzieja, że potem już COVID-19 jako zjawisko pandemiczne zacznie wygasać. O ile, oczywiście, nie pojawi się mutacja na tyle różna, że odporność poszczepienna i naturalna nie dadzą odporności krzyżowej. Być może – i to jest wyzwanie dla decydentów – trzeba będzie opracować i wdrożyć cykliczny program szczepień przeciw COVID-19, przynajmniej dla grup wysokiego ryzyka, pracowników ochrony zdrowia, seniorów, osób o obniżonej odporności. Ale wiele przemawia za tym, że w 2022 roku tę pandemię w Europie będziemy mogli pożegnać, co oczywiście nie oznacza, że zakażeń i zachorowań już nie będzie. Będą, ale w dużo mniejszym natężeniu, nie mającym przełożenia na sytuację systemów ochrony zdrowia. 

Pandemia się skończy w 2022 roku?

Ta pandemia w Europie raczej tak. Co nie znaczy, że uwolnimy się od zagrożenia kolejnymi patogenami.

Rozmawiała Małgorzata Solecka

strona 2 z 2
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!