O nieudanej próbie opublikowania wywiadu przeprowadzonego z urzędnikiem państwowym, który miał Państwu pomóc rozmawiać z pacjentami na temat rzekomego „eksperymentu medycznego” polegającego na powszechnych szczepieniach przeciwko COVID-19, pisze Jerzy Dziekoński.
Jerzy Dziekoński
Na początku muszę Państwa przeprosić, bo ten felieton nie powinien powstać. Redakcja kwartalnika „Medycyna Praktyczna – Szczepienia” go nie planowała. W tym miejscu zaplanowany był wywiad. Tutaj powinni Państwo przeczytać rozmowę na temat społecznie ważny. Wywiad, który miał stanowić merytoryczny „nabój” do walki z treściami szkodliwymi, podkopującymi Narodowy Program Szczepień przeciwko COVID-19. Miał być ważnym argumentem w walce o jak największą liczbę osób zaszczepionych przeciwko COVID-19 w Polsce. Zanim jednak wyjaśnię, dlaczego ów tekst, którego Państwo nie przeczytacie, był tak istotny, pozwolę sobie przytoczyć garść danych i kilka wypowiedzi.
Tak radzimy sobie ze szczepieniami
Według najnowszych statystyk (stan na 04.07.2021 r.) w Polsce wykonano blisko 30 milionów szczepień przeciwko COVID-19. W pełni zaszczepionych (2 dawkami preparatu Comirnaty [Pfizer], mRNA Moderna lub Vaxzevria [Astra-Zeneca] lub 1 dawką preparatu Janssen/Johnson& Johnson) mamy 13,8 milionów obywateli, co oznacza, że do uzyskania odporności populacyjnej sporo nam jeszcze brakuje. Prof. Andrzej Horban, Konsultant Krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych, nie dalej jak 3 dni temu w wywiadzie dla jednej z komercyjnych telewizji stwierdził, że liczy na to, iż te 30% obywateli, którzy jeszcze nie trafili do punktów szczepień, w końcu do nich dotrą. Rozważanym, ale dosyć karkołomnym argumentem, który miałby ich przekonać do szybkiego zaszczepienia się, miałaby być zapowiadana odpłatność za to świadczenie (p. Co z odpłatnością za szczepienie? – przyp. red.).
W innej wypowiedzi, tym razem dla serwisu internetowego, prof. Horban przyznał, że wariant Delta SARS-CoV-2, który z powodu większej zakaźności stał się już istotnym źródłem zakażeń w Europie, jest już w Polsce. Po doświadczeniach z wariantem brytyjskim niemal pewne jest, że również w naszym kraju Delta będzie dominującym wariantem. Biorąc pod uwagę dużą zakaźność tego wariantu wirusa, czwarta fala zakażeń rozleje się po Polsce jesienią, a być może już na początku września. To, że jesteśmy na turystycznym uboczu Europy, daje nam jednak pewną przewagę w walce z pandemią. Jej kolejne fale docierają do nas nieco później. Mamy teraz kilka tygodni w zapasie, żeby zaszczepić jak największą liczbę Polaków.
Bez wsparcia w walce z fake news
Kłopot w tym, że zainteresowanie szczepieniami się istotnie zmniejsza. I kiedy naród toczy bój z pandemią, ponosząc od ponad roku ofiary w sensie dosłownym (mamy już ponad 75 000 przypadków śmiertelnych COVID-19), jak i społecznym oraz gospodarczym (efekty lockdownu), w medialnym świecie przeciwnicy szczepień wciąż i wciąż wytaczają działa przeciw szczepieniom – aktualnie najważniejszej broni w walce z pandemią. Antyszczepionkowcy w swoich działaniach osiągają zasięgi, o jakich oficjele państwowi mogą tylko pomarzyć. Do dyspozycji mają znane twarze, Twittery i Facebooki wielu celebrytów, morze treści internetowych i pocztę szeptaną na bazarku, w windzie i podczas wieczornego wyprowadzania psa. W dodatku nawet mainstreamowym dziennikarzom zdarza się dopuścić treści podkopujące Narodowy Program Szczepień przeciwko COVID-19 do głównego nurtu medialnego, do debaty publicznej w pełnym blasku telewizyjnych reflektorów.
Od początku pandemii lekarze mówią: to jest wojna! Równolegle toczy się wojna informacyjna, którą z jednej strony napędza lawina fake news (infodemia), a z drugiej trwa obrona przyczółków nauki. I wcale nie sprawdza się w tym przypadku zasada, że fakty obronią się same. Nauka, empirycznie potwierdzone rozwiązania wcale nie bronią się przed atrakcyjnymi medialnie fake news. Adekwatne będzie tutaj porównanie do samego wirusa – fake news rozprzestrzeniają się znacznie szybciej i skuteczniej niż propagowanie w społeczeństwie wiedzy naukowej.
Dlatego, kiedy statek narodowego programu szczepień kierowany prądem fake news osiada na mieliźnie, każde ręce na pokładzie są ważne. I wiele osób angażuje się całkiem bezinteresownie, żeby utrzymać właściwy kurs i doprowadzić wspomniany okręt do bezpiecznego portu. Wielu lekarzy (nie sposób ich tu wszystkich wymienić), z poczucia misji, wystawiając się na szykany i internetowy hate, niezłomnie propaguje wiedzę naukową o szczepieniach. Tysiące innych działają na pierwszej linii frontu, wykonując pracę u postaw w POZ i punktach szczepień.
Tyle, że to za mało. Często czują się bezradni w obliczu absurdalnych zarzutów i trudnych dla nich do zweryfikowania sensacyjnych informacji powtarzanych przez pacjentów. A przecież lekarze, prawdziwi bohaterowie czasów pandemii, powinni mieć pod każdym względem pełne wsparcie państwa. Ministerstwa, urzędy i urzędnicy powinni murem stać za treściami propagowanymi przez naukę i jej przedstawicieli. Niestety, nie zawsze tak jest.
Ruch antyszczepionkowy opiera się na emocjach i buncie wobec państwa oraz autorytetów. Nie ma w nim etatów (chociaż bez wątpienia są osoby czerpiące zeń zyski), godzin pracy ani urlopów. Machina fake propagandy toczy się 24 godziny na dobę na ciężkich kołach społecznych lęków, a napędza ją paliwo wyekstrahowane z braku rzetelnej edukacji zdrowotnej. Żołnierzami fakeowych treści, poza cynicznymi graczami, są również młode matki zatroskane o los własnych dzieci, pracownicy branż, które ucierpiały z powodu lockdownu, biznesmeni, muzycy. Są nimi obywatele RP, którym trudno przypisać złe intencje. Trzeba jednak liczyć się z tym, że ich „mrówcza robota” będzie przynosić fatalne rezultaty. Bo nie przestaną pisać komentarzy w internecie, nie zrezygnują z dopowiedzenia sąsiadowi podczas porannej wymiany „dzień dobry” historii syna kuzynki siostry ciotecznej, który po szczepieniu przeciwko COVID-19 rozchorował się ciężko i do dzisiaj nie może dojść do siebie. Przecież jest nawet marginalna grupa lekarzy, którzy uważają, że szczepienia są niebezpieczne i wszelkimi dostępnymi kanałami dzielą się tymi przekonaniami z pacjentami i generalnie społeczeństwem.
Krótka historia nieistniejącego wywiadu
Jedną z najczęściej powielanych treści podważających sens szczepień przeciwko COVID-19 jest fałszywa informacja, jakoby warunkowe dopuszczenie ich do obrotu na terenie Unii Europejskiej oznaczało ni mniej, ni więcej, tylko że są eksperymentem medycznym. I w tym momencie dochodzimy do przyczyny powstania tego felietonu. Już w połowie maja br. wystąpiliśmy do prezesa Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych (URPL) z prośbą o udzielenie wywiadu i wyjaśnienie w nim, co oznacza „warunkowe dopuszczenie do obrotu”, czego wymaga Europejska Agencja Leków (EMA) od producentów, żeby takie dopuszczenie otrzymać, i wreszcie – czy szczepienia przeciwko COVID-19 mogą być traktowane jako eksperyment medyczny. Prezes URPL z racji urzędowej funkcji bierze udział w pracach EMA, jest więc najlepiej poinformowanym w Polsce źródłem. Nasz e-mail pozostał jednak bez odpowiedzi. Pod koniec maja ponownie zwróciliśmy się do URPL z prośbą o wywiad z prezesem, tym razem do rzecznika prasowego. Usłyszeliśmy wówczas, że prezes ze względu na natłok obowiązków nie znajdzie czasu na rozmowę, ale może przesłać odpowiedzi na pytania przygotowane przez Redakcję.
Pytania przesłaliśmy 31 maja br. Odpowiedzi nie doczekaliśmy się aż do … początku lipca. W międzyczasie pytaliśmy i prosiliśmy, wyjaśnialiśmy, że to ważne, że chcemy dać lekarzom dodatkowe argumenty, nawet nie tyle do walki z zatwardziałymi przeciwnikami szczepień, co do przekonywania osób wahających się. Tłumaczyliśmy, że chcemy przekazać wiedzę na temat procedur, jakimi kieruje się EMA, wiedzę która może stać się przeciwwagą dla powielanych w sieci fałszywych treści o eksperymencie medycznym.
Niestety – prezes udał się na urlop i szanse na akceptację w krótkim czasie przygotowanych już do druku odpowiedzi spadły do zera, dlatego czytają Państwo rzeczony felieton, zamiast rzeczowego wywiadu z prezesem URPL.
Smutna refleksja
Mógłbym próbować napisać wywiad bez bohatera, jak swojego czasu zrobił to radiowy duet Dominika Wielowieyska i Jan Wróbel, parodiując rozmowę z kandydatem na prezydenta RP, który nie pojawił się w studio o umówionym czasie. Tyle że poza efektem komicznym nie przyniosłoby to żadnych rezultatów, a przecież pandemia nie daje wielu powodów do śmiechu.
Rozumiem też że nie da się pracować „24 godziny na dobę” i nie wszystko da się wcisnąć w wyznaczone czasowe ramy, zwłaszcza jeśli obowiązki mnożą się jak fakeowe informacje na temat pandemii i szczepień. Rozumiem też, że urlop to święte prawo pracownika i nic nie może burzyć wypoczynku. Pojawia się jednak pewien dysonans poznawczy, kiedy widzę w publikacjach internetowych, że prezes URPL może znaleźć czas, żeby mówić w wywiadach na temat swoich pozazawodowych pasji, a nie może wygospodarować chwili na przekazanie wiedzy na temat, z którym zawodowo jest związany. Po to, żeby pomóc w pracy Państwu, lekarzom i pielęgniarkom realizującym program szczepień w Polsce.
Cóż, trudno wygrać batalię z fake news, kiedy od lekarzy oczekuje się misyjnego zaangażowania, nie oferując adekwatnego wsparcia ze strony aparatu państwa.
Jerzy Dziekoński – dziennikarz z wieloletnim stażem w prasie branżowej oraz serwisach internetowych kierowanych do profesjonalistów medycznych. Autor artykułów dotyczących systemu ochrony zdrowia publikowanych m.in. w Medycynie Praktycznej.