W ciągu roku decydenci niewiele się nauczyli - strona 2

04.03.2021
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Kolejna bolączka ostatniego roku, związana zresztą ściśle z centralnym, czy też centralistycznym stylem zarządzania, to gospodarka zasobami ludzkimi, czyli – delegowanie pracowników do walki z pandemią. Pamiętajmy, że tak naprawdę Polska nie zderzyła się z pandemią COVID-19 w takim stopniu, jak Włochy, Francja, Hiszpania czy Wielka Brytania, o USA nie mówiąc. Nie tylko na wiosnę, ale również jesienią – owszem, mieliśmy niebotyczne, jak na nasze warunki rekordy zachorowań i punktowo dochodziło do dramatów w szpitalach, ale jednak skala była nieporównywalnie mniejsza. Nie doszło do trwającego wiele dni czy wręcz tygodni paraliżu ochrony zdrowia. To można zapisać na plus. Ale w tej beczce miodu jest bardzo duża łyżka dziegciu, którą jest właśnie alokowanie zasobów ludzkich. Te mechanizmy po prostu nie działają, co pokazał przykład Mazowsza – decyzje wojewody były albo ignorowane, albo oprotestowywane, generalnie – były nieskuteczne. 

Najlepszym dowodem na to, że mechanizmy nie działają, jest fakt, że pracownicy, którzy zastosowali się do decyzji wojewody, stracili zatrudnienie w swoim podstawowym miejscu pracy.

Nawet jeśli to jest incydent, to pokazuje, że w tym wymiarze państwo nie działa. Nie dość precyzyjnie, albo wcale, zapisano gwarancje dla osób kierowanych do pracy przy pandemii. Gwarancje bezpieczeństwa w każdym wymiarze finansowym, ubezpieczeniowym, na wypadek zachorowania z ostateczną konsekwencją, jaką jest zgon, czy właśnie zawodowym. To, oczywiście, o tyle kwestia decyzji lub ich braku, co dobrej, a raczej złej legislacji. 

Wróćmy jeszcze do wątku centralizacji. Zarówno minister zdrowia jak i politycy PiS, zwłaszcza posłowie Komisji Zdrowia, trzymają się narracji, że pandemia udowodniła słuszność zmian w tym kierunku. Centralne podejmowanie decyzji uchroniło nas przed chaosem, wojewodowie sobie świetnie poradzili – to ma przemawiać za zmianami w obszarze zarządzania szpitalami czy wręcz ich przejmowania przez państwo od samorządów. Tymczasem doświadczenia z długich miesięcy pandemii są różne: część decyzji była podejmowana na szczeblu centralnym sprawnie, część generowała ogromny chaos, żeby przywołać tu choćby jesienne zamykanie, przekształcanie szpitali jednoimiennych po to, by po dosłownie kilkudziesięciu godzinach uruchamiać je na nowo, z dodatkowymi funkcjami, z nikim nie uzgodnionymi. Miałam okazję obserwować na żywo, choć online, reakcje niektórych dyrektorów tych placówek – wielkich, flagowych szpitali – którzy wydawali się być wręcz na granicy obłędu, bo na przestrzeni 2–3 dni odbierali zupełnie odmienne polecenia z MZ i NFZ. 

Jak już mówiłem – część centralnie podejmowanych decyzji, zwłaszcza tych, które zapadały w marcu, kwietniu 2020 roku, była naprawdę dobra. Trafiona, ale też liczyło się tempo ich podejmowania i wprowadzania w życie, dzięki czemu zachowana została płynność przepływów finansowych do szpitali. Ale politycy przypisują sobie chyba zbyt wiele zasług, zapominając o tym, ile – również w pierwszych tygodniach i miesiącach pandemii, a może zwłaszcza w tym czasie – zależało od zaangażowania innych instytucji i osób. Od pracowników medycznych poczynając, przez zarządzających szpitalami i innymi placówkami, po organy założycielskie, samorządy powiatowe i wojewódzkie, starostów i marszałków, ale również uczelnie wyższe. Bez tego nie byłoby żadnego sukcesu, ani na wiosnę, ani jesienią, nawet gdyby zapadały same optymalne decyzje. A że nie zapadały wyłącznie optymalne chyba nawet nie trzeba przypominać. 

Może warto popatrzeć na proporcje – w pierwszym etapie pandemii w województwie pomorskim to samorząd województwa przygotował 400 łóżek covidowych. W szpitalu podległym rządowi znalazło się ich 150. To obrazuje proporcje, ale też udowadnia, że nie potrzeba było żadnych nadzwyczajnych, centralnie podejmowanych decyzji. Każdy robił to, za co był i jest odpowiedzialny. Na pewno samorządy nie zawiodły. 

Zastanawia również to, że przywiązane do idei scentralizowanego zarządzania ministerstwo zdaje się ignorować fakt, że w tej chwili – po doświadczeniach roku – na rozwój pandemii mniejszy wpływ będą prawdopodobnie mieć takie czynniki jak regulacje prawne, bo część przepisów pozostaje martwa, inne są uchylane, a znacząco więcej – decyzje i zachowania indywidualne, na które mocno wpływa komunikacja. Jej jakość, w mojej ocenie, to porażka, zarówno w sprawach związanych z obostrzeniami, zakazami, nakazami, jak i ze szczepieniami. Na szczęście na razie te błędy komunikacyjne nie mają wpływu na akcję szczepień.

Szczepienia są kluczem i mam nadzieję, że od przełomowego przyspieszenia dzielą nas tygodnie, dosłownie. Jeśli zaszczepimy sprawnie większość dorosłych, zaobserwujemy spadek zakażeń do takiego poziomu, w którym system ochrony zdrowia będzie mógł wrócić do normalnego funkcjonowania, a oddziały zakaźne może nie opustoszeją, ale nie będą odgrywać dominującej roli w szpitalach.

Zgadzam się również, że komunikacja jest daleka od ideału. Konsekwentnie uważam – mówiłem o tym nie raz, również we wcześniejszych rozmowach dla portalu MP.PL – że nakaz zasłaniania nosa i ust w otwartych przestrzeniach nie ma większego sensu. Minister pozwala nie zakładać maski w parkach i lasach, na szczęście, ale idąc pustą ulicą, zgodnie z przepisami musimy mieć – już w tej chwili – maseczkę. Po co? Przed czym to chroni? 

W Niemczech na ulicy nie trzeba zasłaniać nosa i ust, natomiast tam już od dłuższego czasu do pomieszczeń zamkniętych można wejść wyłącznie w maseczce medycznej.

Myślenie w kategoriach, że Polacy nie zrozumieją, że trzeba z nami twardo, trzeba zagrozić mandatem albo grzywną, to wyraz zapędów, których nie waham się nazywać dyktatorskimi. Ludzi trzeba uczyć, dlaczego tę maskę należy zakładać dla swojego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa innych. Część osób pewnie nie zrozumie, więc jakiś rodzaj presji jest potrzebny. Ale rozwiązania muszą być racjonalne. Zwłaszcza, że maseczki jako środek ochrony indywidualnej zapewne zostaną z nami na dłużej.

Gwoli sprawiedliwości, w innych krajach też występują takie zapędy zwalczania pandemii metodami co najmniej wątpliwymi, a budzącymi ogromny sprzeciw społeczny. Przykład – godzina policyjna, po którą sięgnęło wiele państw, choćby Francja, Włochy, Holandia. Wątpliwa jest skuteczność i efektywność tego rozwiązania, zaś jego wartość edukacyjna jest wręcz żadna. 

Ta zerojedynkowość i brak zaufania, że na dole ludzie też potrafią być odpowiedzialni, prowadzi do konieczności zamykania wszystkiego. Mamy więc otwarte centra handlowe, w których punkty gastronomiczne mogą sprzedawać jedzenie na wynos, klienci kupują więc to, co mogą zjeść, nielegalnie siadają na schodach czy niezdemontowanych ławkach, pozaklejanych napisami „nie siadać!”, ściągają maseczki – nielegalnie – i jedzą. Bardzo często bez zachowania dystansu. Mogę sobie wyobrazić, że dzieje się to nie tylko w bardziej komfortowych, ale też bezpieczniejszych warunkach, bo udostępniona jest połowa, a może tylko jedna trzecia stolików. 

Gdyby trzeba było wskazać jedno, największe wyzwanie na najbliższy rok?

Moim zdaniem będzie to konieczność dostosowania się w tym szczególnym czasie pandemii, nawet jeśli ona zacznie spowalniać czy słabnąć, do zmian strukturalnych w ochronie zdrowia, jeśli Ministerstwo Zdrowia zdecyduje się zrealizować swój pomysł centralizacyjny. W jakimkolwiek nie miałby pójść kierunku – w tej chwili trudno przesądzić. Zwłaszcza, że ogłoszenie założeń zostało nieoczekiwanie przesunięte o miesiąc. 

Wszyscy powinniśmy się skupić na pandemii i rozwiązywaniu problemów, jakie ona już stworzyła, stwarza i jeszcze zapewne stworzy. MZ otwiera tymczasem nowy front – bo z całą pewnością trzeba założyć, że te propozycje wywołają ogromne emocje, choćby po stronie powiatów i społeczności lokalnych. 

Samo otwarcie debaty o strukturze zarządczej nie jest złym pomysłem. Ale to nie jest najbardziej pilny problem ochrony zdrowia, to można stwierdzić z pełną odpowiedzialnością. 

A co jest? Pieniądze, a raczej ich niedostatek?

Pieniądze to wieczny problem i nie umniejszam jego znaczenia, ale na pewno nie jedyny. I na pewno nie chodzi tylko o ilość pieniędzy, ale również sposób ich alokowania. Tu zresztą znów kamyczek do ogródka ministra. Jednym z założeń reformy szpitalnictwa ma być ocena kompetencji menadżerskich. Po kilku latach systematycznego ubezwłasnowolniania dyrektorów, odbierania im kompetencji i zamiany menadżerów w administratorów, wykonujących polecenia oddziałów czy też centrali NFZ. Czyli, w tej chwili, tak naprawdę – ministra zdrowia. W ochronie zdrowia obserwujemy postępującą etatyzację. I jeśli dzieje się źle, to odpowiedzialność za to w ogromnym stopniu obciąża tych, którzy centralnie podejmują decyzje, a nie tych, którzy otrzymują je do wykonania.

Rozmawiała Małgorzata Solecka

strona 2 z 2
Zobacz także
  • Opuszczona garda
  • To ciągle początek
  • Lekarze muszą mieć narzędzia diagnostyczne
  • Czy Polska jest gotowa
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!