Barometr epidemii (46) - strona 2

21.02.2021
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Jest szansa na poprawę sytuacji. W sobotę prof. Krzysztof Pyrć, w którego ośrodku od kilku tygodni trwa sekwencjonowanie genomu pozytywnych próbek, ogłosił oficjalny start projektu monitorowania zmienności genetycznej SARS-CoV-2 w Polsce. „Wspólnie z Narodowym Instytutem Zdrowia Publicznego w Warszawie oraz Głównym Inspektoratem Sanitarnym będziemy koordynować analizę próbek wirusa. Startujemy na poziomie około 1 proc. próbek dodatnich, jeżeli wszystko będzie szło gładko, mamy nadzieję zwiększyć wolumen” – napisał w mediach społecznościowych. W projekcie współpracują Uniwersytet Jagielloński, Uniwersytet Gdański, Gdański Uniwersytet Medyczny, Instytut Immunologii i Terapii Doświadczalnej Polskiej Akademii Nauk, Pomorski Uniwersytet Medyczny w Szczecinie, Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego oraz podmioty komercyjne. Finansowanie zapewnia Agencja Badań Medycznych.

Czy to jednak wystarczy? Eksperci uważają, że sekwencjonowanie wirusa na tym etapie pandemii powinno być oczywistością, a badania powinny być prowadzone w wielu ośrodkach w sposób systemowy, z założeniem, że kierowane do nich jest 5-10 proc. wszystkich pozytywnych próbek. Tymczasem laboratoria, jak podkreślają, nie mają nawet obowiązku magazynowania (choćby przez określony czas) potwierdzonych próbek, co w przypadku stwierdzenia ogniska zakażenia utrudnia uzyskanie kluczowej informacji – jaka mutacja je wywołała.

Największy błąd. Maseczki. I szerzej – obostrzenia. Gdy szef doradców medycznych premiera zapowiada w piątek rano, że zostanie wydane rozporządzenie wykluczające nieprofesjonalne osłony nosa i ust (szaliki, chusty – których w ogóle nie powinny być dopuszczone jako forma ochrony oraz przyłbice, jako jedyną formę ochrony), jest – a w każdym razie powinno być – oczywiste, że taka zmiana nastąpi. Ale nie, minister zdrowia najpierw mówi o „trwających rozmowach” i rozważaniach, a potem okazuje się, że może i zmiana będzie, ale żadnych twardych rozwiązań rząd nie wprowadzi. W przeciwieństwie np. do Niemiec, gdzie nie obowiązuje zasłanianie nosa i ust w otwartej przestrzeni, ale we wszystkich zamkniętych trzeba mieć profesjonalne maseczki. Albo Czech, gdzie właśnie wprowadzono nakaz stosowania masek filtrujących lub podwójnych maseczek chirurgicznych.

To jednak nie powinno dziwić. Wystarczy wizyta w centrum handlowym, jazda komunikacją publiczną czy spacer uczęszczaną ulicą, by stwierdzić, że prawidłowe noszenie masek nie jest tym, w czym Polacy czują się mocni. I niestety, nie widać żadnego pomysłu na skuteczne egzekwowanie obowiązku, który już w zasadzie jest „obowiązkiem”, o którym mówi się z przymrużeniem oka, bo skoro „nic nie grozi” (fakt, że grozi zakażenie SARS-CoV-2, lub zakażenie kogoś najwidoczniej dla wielu osób nie jest wystarczającą sankcją), można nie przestrzegać. W myśl zasady z dzieciństwa „na złość mamie odmrożę sobie uszy”, dorośli ludzie ryzykują ciężką chorobę – własną lub innych osób – być może nawet zgon, na złość... No właśnie, komu?

Obostrzenia – szerzej – coraz bardziej wydają się mało wyrafinowaną grą, jaką rząd prowadzi ze społeczeństwem. Ich analiza skłania do refleksji, że ani obywatele nie rozumieją, dlaczego mają ich przestrzegać, ani rządzący nie rozumieją, dlaczego wprowadzają akurat takie, akurat w tym momencie i – co najważniejsze – jakie efekty przynosi ich nakładanie i wycofywanie. Efekty obserwujemy już drugi tydzień: warunkowe otwarcie hoteli i stoków tylko spotęgowało liczbę turystów, nie tylko weekendowych. Całe rodziny ruszyły w góry, chcąc „skorzystać, póki się da”. Trzeba założyć, że nie takie były intencje decydentów, ale ich działania ocenia się po skutkach, jakie przynoszą, a nie zamiarach.

strona 2 z 2
Zobacz także
  • Barometr epidemii (45)
  • Barometr epidemii (44)
  • Barometr epidemii (43)
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!