Stan krytyczny

11.09.2020
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Nie zapomnę, jak jedna z młodych lekarek, z którą rozmawiałem, mówiła mi, że ona żyła do marca w przekonaniu, że państwo polskie ma przygotowane procedury na różne sytuacje awaryjne – mówi Paweł Reszka, autor książek „Mali bogowie” i „Mali bogowie 2” o najnowszej książce „Stan krytyczny”.

Paweł Reszka. Fot. Adam Tuchliński / Czerwone i Czarne

Małgorzata Solecka: Wierzysz w koronawirusa?

Paweł Reszka: Trudno żebym nie wierzył po tym, co widziałem.

Pytam, bo wiele osób nie wierzy. Mam wrażenie, że jednym z najczęstszych sformułowań, jakie ostatnio słyszę w kontekście pandemii, jest: „Nie dajmy się zwariować”.

Ludzie nie są temu zupełnie winni. Są zmęczeni. Przez kilka miesięcy byli poddawani zupełnie sprzecznym bodźcom. Politycy, urzędnicy, mówili o dużym zagrożeniu, o reżimie sanitarnym. A raz na jakiś czas wychodził przed kamery ktoś naprawdę bardzo ważny i mrugał okiem. A to, że wirusa już w zasadzie nie musimy się bać, bo pokonaliśmy pandemię. A to, że maseczki to niewygodne są i jak ktoś nie lubi to może nie zawsze musi zakładać. Jak tu wierzyć w coś, co raz jest bardzo groźne, a raz wcale nie?

Mało kto – na szczęście - miał możliwość zobaczyć, czym naprawdę jest Covid-19, jeśli już się u chorego rozwinie. Ja miałem.

Co było najtrudniejsze w tym, co widziałeś?

Śmierć w zupełnej samotności, w izolacji. Byłem reporterem wojennym. Widziałem w życiu naprawdę dużo, relacjonowałem wiele dramatycznych wydarzeń. Oddział intensywnej terapii w jednym ze szpitali jednoimiennych, do którego miałem możliwość wejść, to...

...ostatni krąg piekła?

Na sali siedmiu, może dziewięciu pacjentów. Kompletna cisza, słychać tylko pracę maszyn, podtrzymujących oddech, pikanie. Lekarze w kosmicznych kombinezonach wchodzą na chwilę, sprawdzić parametry. Większość tych pacjentów w takich okolicznościach umrze – bez rodziny, bez pożegnania. To nie OIT jest ostatnim kręgiem piekła, ale samotność na nim.

Skąd pomysł na książkę o pandemii w trakcie jej trwania?

Gdy to wszystko się zaczęło, w „Polityce” postanowiliśmy publikować teksty pokazujące epidemię od strony tych, którzy rzeczywiście z nią walczą. Rząd, minister zdrowia, premier, codziennie bombardowali media przekazami na konferencjach prasowych. Nie wszystko, mówiąc oględnie, wyglądało tak, jak przekazywano. Odzywali się do mnie bohaterowie moich poprzednich książek, lekarze, ratownicy. Rozmawialiśmy godzinami przez telefon. Z tych rozmów i z moich kilku wyjazdów do szpitali książka napisała się, można powiedzieć, sama.

Tym razem wpuszczono cię do szpitali oficjalnie? A może próbowałeś się zatrudnić jako sanitariusz, jak przy „Małych bogach”?

(Śmiech). Nie próbowałem, ale oficjalnej zgody też nie miałem. Można powiedzieć, że przemycano mnie. To zresztą jest dość symptomatyczne. We Włoszech szpitale, ale też lokalne władze wpuszczały media do szpitali, które pracowały naprawdę we frontowych warunkach. Tak, żeby społeczeństwo, żeby opinia publiczna przekonały się, jak sytuacja wygląda. Że nie ma żartów z epidemią, że trzeba przestrzegać zakazów i nakazów, trzeba być rozsądnym. Ale też, żeby ludzie zrozumieli, że ich bliscy umierają dlatego, że naprawdę nie można im pomóc, że służba zdrowia pracuje dosłownie na oparach. Że stan jest gorzej niż krytyczny.

U nas takiego dramatu jak we Włoszech nie było. Może nie wpuszczano dziennikarzy, bo nie działo się nic ciekawego?

Dobry żart. Działo się, tylko co innego. Dramatu jak we Włoszech nie było, były za to zupełnie inne dramaty. Nie bez przyczyny Ministerstwo Zdrowia poprosiło w pewnym momencie konsultantów wojewódzkich, żeby przestali się wypowiadać. Wielu dyrektorów szpitali dobrze zrozumiało przekaz i sami z siebie wydali polecenia służbowe lekarzom, pielęgniarkom, żeby przestali informować media o brakach środków ochrony indywidualnej i nie tylko.

Nie zapomnę, jak jedna z młodych lekarek, z którą rozmawiałem, mówiła mi, że ona żyła – do marca – w przekonaniu, że państwo polskie ma przygotowane procedury na różne sytuacje awaryjne. Że jak wybuchnie brudna bomba, to poszczególne służby będą wiedziały, co robić. A jak nadejdzie zagrożenie epidemiczne, to inne służby też uruchomią procedury, schematy. Nie wiem, jak z procedurami na okoliczność wybuchu bomby, ale na okoliczność wirusa okazało się, że nie ma. Są wytyczne, są zalecenia. Minister mówi, że od tego i tego dnia szpital przekształcany jest na jednoimienny. Co to oznacza? Jak ma przebiegać droga pacjenta w tym szpitalu? Kto jest za co odpowiedzialny? Odpowiedzi brak. Sami sobie zróbcie szpital, my wam ewentualnie dostarczymy płyn do dezynfekcji i trochę środków ochrony indywidualnej.

strona 1 z 2
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!