Opuszczona garda - strona 2

28.09.2020
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Wrócę na chwilę do testów. Szwecja, która idzie swoją, unikalną drogą walki z COVID-19, bo nie przeprowadziła lockdownu, a stawia na rozsądek obywateli i naturalne dystansowanie, robi jednocześnie kilka razy więcej testów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców, niż Polska.

Ale siła nabywcza szwedzkiej ochrony zdrowia, czy też całego państwa, jest proporcjonalnie kilka razy większa niż Polski. Pamiętajmy o tym. Zaletą podejścia szwedzkiego jest z kolei to, że władza nie przejmuje kontroli nad czymś, czego i tak nie jest w stanie kontrolować: zachowań ludzi, które finalnie są odpowiedzialne za zdrowie i jednostek, i zbiorowości.

Oddając sprawiedliwość statystykom, trzeba też stwierdzić, że ciągle mamy dużo mniej zakażeń niż w Europie Zachodniej i wielokrotnie mniej zgonów. Nie widać też, poza pojedynczymi przypadkami, efektu przeciążenia szpitali pacjentami w ciężkim stanie. Statystyki śmiertelności ogółem wzrosły, ale nie drastycznie. Więc może nasi decydenci, minister zdrowia, premier, wyszli z założenia, że mniejsza liczba testów w Polsce (i krajach podobnych do Polski) jest uzasadniona tym, że nasza populacja jako całość – genetycznie, a może z powodu przebytych szczepień przeciw gruźlicy – jest bardziej odporna i w Polsce nawet z ograniczonym testowaniem i tym samym kontrolą nad epidemią, nie powtórzy się scenariusz z Bergamo?

Gdyby takie założenie rzeczywiście było, określiłbym je jako przedwczesne i nieuzasadnione. To, że u nas na wiosnę był spokój, w ogromnej mierze zawdzięczamy niesamowitej wręcz dyscyplinie Polaków, którzy zamknęli się w domach i siedzieli w nich całymi tygodniami. Oczywiście nie samo siedzenie pomogło, co zmniejszenie liczby fizycznych kontaktów międzyludzkich – ale jak zwykle wolimy skrótowe i uproszczone tłumaczenie. Nie ma wiarygodnych, udokumentowanych przesłanek, które pozwoliłyby kreślić optymistyczny scenariusz, że dla Polaków czy też mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej SARS-CoV-2 jest mniej groźny. Taką tezę będziemy mogli zweryfikować może za pół roku.

W tej chwili ryzyko, że przekroczymy możliwości systemu ochrony zdrowia jest wysokie. Patrząc na krzywą zakażeń widać, że się wybiliśmy. Od tego, czy uda się nam spowolnić i wypłaszczyć to wybicie, zależy bardzo dużo. Jeśli utrzymamy wskaźnik R na poziomie 1,3 epidemia będzie się rozwijać i szczyt osiągnie w pierwszym kwartale 2021. Przy wyższym, a niektóre szacunki mówią o 1,5-1,6 – to oczywiście znacznie szybciej. Moim zdaniem jeszcze przed szczytem zakażeń system nie wytrzyma i w najbardziej optymistycznym wariancie trzeba będzie ponownie zawiesić leczenie planowe. Tym razem nie z powodu prewencji zakażeń, ale żeby wystarczyło lekarzy, pielęgniarek i ratowników dla pacjentów.

Minister zdrowia mówi tymczasem o odmrażaniu ochrony zdrowia i nadrabianiu przez szpitale odłożonych w ostatnich miesiącach świadczeń.

To wydawało się możliwe wtedy, gdy epidemia była pod kontrolą. Może nie całkowitą, ale wystarczającą. Oczywiście, nie można analizować wypowiedzi ministra bez kontekstu całości polityki rządu. Rząd w czerwcu postawił bardzo jednoznacznie na hasło: „Po pierwsze gospodarka”. Tylko w ten sposób można wytłumaczyć odmrożenie branży ślubnej, która sama w sobie nie generuje przecież znaczącego PKB, a jednocześnie wesela stały się ważnym rozsadnikiem wirusa. W niektórych regionach – jak w Małopolsce – były w pewnym momencie niemal głównym źródłem problemu.

Ministerstwo Zdrowia dostosowuje się do strategii rządu, wychodząc z założenia, że skutki lockdownu są społecznie dotkliwsze niż zagrożenie koronawirusem. Bo tak też, w odniesieniu do całej populacji, z pominięciem grup szczególnie wrażliwych, w dużym stopniu jest.

Co w tej strategii można byłoby skorygować, żeby uniknąć czarnych scenariuszy?

Słabym punktem strategii obecnego ministra zdrowia jest niewątpliwie styk przejścia z izolacji domowej do leczenia szpitalnego. Tu widzę potencjalne problemy związane z chaosem kompetencyjnym na styku lekarzy POZ i oddziałów zakaźnych. Zadanie, żeby zakaźnicy konsultowali wszystkich z pozytywnym wynikiem, jest po prostu niewykonalne – w tym sensie rozumiem sprzeciw specjalistów chorób zakaźnych. Pamiętajmy, że dużej części zakażonych konsultacja w ogóle nie jest potrzebna, ani lekarza POZ, ani tym bardziej lekarza zakaźnika. Zamiast tego trzeba jak najszybciej, w drodze konsensusu specjalistów, ustalić najlepsze standardy postępowania na tym etapie, korzystając z już zebranych doświadczeń. Podkreślam – doświadczeń, ponieważ wciąż za mało było czasu, żeby wszystkie zebrane obserwacje zweryfikować w badaniach kliniecznych.

Z obawami patrzymy na szkoły. Tu mleko się już rozlało i widać, że wbrew twierdzeniom, iż dzieci nie przekazują wirusa, wiele ognisk jest w tej chwili związanych ze szkołami i przedszkolami. Bardzo wiele – po DPS-ach, weselach i zakładach pracy to główny epidemiologiczny problem. Tak, szkoły trzeba było otworzyć, by nie zamykać gospodarki. Są przykłady krajów, które sobie z tym poradziły. Na przykład w Danii wykorzystano w tym celu wiele wolnych powierzchni – łącznie z kościołami, salami użyteczności publicznej – by prowadzić lekcje z zachowaniem zasad dystansu. My mamy iluzoryczne wytyczne dotyczące zakładania maseczek na zatłoczonych szkolnych korytarzach.

Rozmawiała Małgorzata Solecka

strona 2 z 2
Zobacz także
  • Problem kadrowy
  • Stan krytyczny
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!