Wiele hałasu o dawkę

02.01.2021
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Czy zaszczepienie kilkunastu wybranych znanych osób spoza grupy medyków w etapie „0” było rzeczywiście złą decyzją? Jaką lekcję na przyszłość powinniśmy wyciągnąć z toczącej się, burzliwej dyskusji?

Opinii publicznej należą się wyjaśnienia, dlaczego znane osoby otrzymały szczepionkę przeciw COVID-19 bez spełnienia kryteriów etapu zerowego – uważa minister zdrowia Adam Niedzielski. Czy rząd powinien rozdmuchiwać aferę, której by nie było, gdyby od początku kampania promująca szczepienia była pomyślana z głową? Ale władze Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (WUM) lub centrum medycznego realizującego szczepienia na zlecenie WUM też nie są bez winy w rozpętaniu burzliwej dyskusji na temat osób kwalifikowanych do szczepień w fazie zarezerwowanej tylko dla medyków i personelu placówek opieki zdrowotnej.

Między świętami a Nowym Rokiem okazało się, że WUM zaszczepił przeciwko COVID-19 grupę kilkunastu znanych osób – aktorów i polityków, w tym Krystynę Jandę i Leszka Millera. Wybuchła „afera” – opinię publiczną poinformowali najpierw poirytowani lekarze, którzy na swoją kolej muszą czekać (i to nawet wtedy, gdy w okresie świąteczno-noworocznym są w szpitalach), a potem sami zaszczepieni poza kolejnością. W sieci zawrzało. Zawrzało też w rządzie. Czy naprawdę to oburzenie jest potrzebne i uzasadnione?

Na całą sprawę można byłoby spojrzeć, jak na realizację (może nie do końca udaną) planu byłego Głównego Inspektora Sanitarnego. Prof. Jarosław Pinkas na początku września 2020 r. mówił – publicznie – tak: „Nie mamy leku na COVID-19, ale mamy możliwość racjonalnego zachowania się, dystansowania, noszenia maseczek, czystości rąk. Generalnie stosowania się do wszystkich zaleceń ekspertów. Być może będziemy mieli szczepionkę. Mamy nadzieję, że będzie ona szybko dostępna i że będzie oczekiwana, że nasi obywatele będą dopominać się o nią, kiedy będzie wreszcie dostępna na rynku. Po prostu zwyczajnie wygenerujemy zapotrzebowanie, emocjonalne zapotrzebowanie na szczepionkę, taki stan ducha, że chcę to mieć, ponieważ jest to dla mnie niezwykle ważne”. Nie ma chyba lepszego sposobu wygenerowania emocjonalnego zapotrzebowania na cokolwiek, jak pokazanie, że jest to dobro dostępne „spod lady”, „dla wybranych” – a w każdym razie ci „wybrani” chętnie je przyjmują i jeszcze się tym chwalą.

Problem w tym, że takiego właśnie myślenia w kręgach decydentów chyba po prostu nie ma. Nie widać powszechnie prób wygenerowania ani emocjonalnego, ani racjonalnego zapotrzebowania na szczepionkę. Ci, którzy je mają – jedno albo drugie, albo obydwa na raz – nie mogą się szczepienia doczekać. Jest ich, jeśli wierzyć sondażom, stosunkowo niewielu, ledwie około 1/4 społeczeństwa (drugie tyle dopuszcza szczepienie i je poważnie rozważa, jednak nie można ich traktować jak entuzjastów). Od rządu – przynajmniej od ponad miesiąca – należałoby oczekiwać, że rozpracuje (nie z ekspertami od chorób zakaźnych czy szczepień, ale specjalistami od socjologii, marketingu i reklamy) sposoby dotarcia z odpowiednim, skrojonym na miarę potrzeb przekazem do każdej z grup – wiekowych, społecznych, zawodowych, w tym – do samych medyków, którzy w etapie „0” powinni świecić przykładem (a sondaże i efekty zapisów na szczepienia w tej grupie wskazują póki co, że tak niestety nie jest).

Z doniesień prasowych wynika, że twarzą rządowej akcji szczepień będzie aktor Cezary Pazura. Znakomicie – problem polega na tym, że twarzy szczepień powinny być setki, jeśli nie – tysiące. Twarzy kojarzonych z różnymi (wszystkimi!) poglądami politycznymi, kodami kulturowymi, pokoleniami. Rząd – korzystając choćby z zasobów kadrowych i możliwości hojnie finansowanej i wspieranej Telewizji Publicznej – mógłby między innymi zlecić nakręcenie specjalnych odcinków popularnych (zwłaszcza wśród starszych widzów) seriali z „lokowaniem produktu”. Gdyby do szczepień ustawili się biskup sandomierski i popularny tamtejszy proboszcz oraz cała komenda policji („Ojciec Mateusz”) czy personel szpitala w Leśnej Górze („Na dobre i na złe”) – to mogłaby być istotna promocja szczepień przeciwko COVID-19.

Z przecieków wiadomo, że w akcję szczepień (czy od razu, czy na późniejszym etapie) włączą się też sportowcy. Świetnie. Cały czas kręcimy się jednak wokół tego samego problemu – nie pojedyncze osoby, ale całe grupy powinny i muszą promować szczepienia, by akcja masowego szczepienia się udała. Także na etapie „0” (chodzi zwłaszcza o personel nielekarski). Ludzie – nie entuzjaści, bo ich przekonywać w sumie nie trzeba – ale ci, którzy nad szczepieniem się zastanawiają, dopuszczają je lub wahają się i nie są pewni swojej decyzji – muszą zobaczyć, że szczepionkę z własnej woli, na ochotnika i chętnie przyjmują ludzie przez nich lubiani, szanowani, znani. Tak działa przykład autorytetu.

I tu kolejny problem: rząd musi zaakceptować, że choć „znani” to zbiór wspólny dla różnych Polaków, lubimy i szanujemy zupełnie różne osoby. Patrząc wyłącznie na grupę polityków, jednych przekona do szczepienia fakt, że zaszczepili się Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz, Mateusz Morawiecki czy Stanisław Karczewski, innych – że zrobili to Lech Wałęsa, Rafał Trzaskowski, Jerzy Buzek lub Leszek Miller, a jeszcze innych pociągnie przykład Cezarego Pazury, Krystyny Jandy, Wiktora Zborowskiego, Krzysztofa Materny, znanych piosenkarzy i muzyków, Youtuberów i blogerów, sportowców, czy wreszcie znanych z mediów i cenionych medyków. Takie są fakty, a z faktami się nie dyskutuje.

Ze szczepieniami polityków w ogóle jest problem. Część krajów (Czechy, Słowacja) wręcz zaczęła akcję szczepień właśnie od decydentów. W innych (Austria) padły deklaracje, że politycy zaszczepią się gdy przyjdzie ich kolej. Polska postawiła na ten drugi model – nie wydaje się, że słusznie. Od Austrii i innych wielu innych krajów (społeczeństw) dzieli nas przepaść, jeśli chodzi o kapitał zaufania społecznego. Mówiąc w dużym uproszczeniu, Duńczycy, Szwedzi, Austriacy wierzą klasie politycznej, rządzącym o wiele bardziej, niż Polacy. Mają jednak – przede wszystkim – zaufanie do państwa i jego procedur, również w zakresie szczepień. U nas – co było widać w ostatnich miesiącach – tego zaufania brakuje dramatycznie. W tym przypadku lepsza byłaby droga, jaką wybrali nasi południowi sąsiedzi, gdzie premierzy i prezydenci dają narodowi przykład, przyjmując szczepienia jako pierwsi, równolegle z personelem placówek opieki zdrowotnej. Wytrąciłoby to z ręki częsty argument przeciwników szczepień, że „coś z tymi szczepionkami jest jednak nie tak, skoro rząd nas do nich namawia, ale sami się nie szczepią, bo wolą poczekać jakie będą efekty u innych”.

Wracając na nasze podwórko. WUM wyjaśniał publicznie, że pobrał z Agencji Rezerw Materiałowych pewną – niewielką – dodatkową pulę szczepionek po to, by zaszczepić osoby, które będą ambasadorami szczepień. Pomysł dobry, wykonanie – trochę gorsze. Do tego zabrakło transparentności (optymalnie byłoby zapowiedzieć publicznie, że takie osoby będą szczepione w ramach akcji promocyjnej jako ambasadorzy) i – przede wszystkim – podstawowej edukacji w zakresie zasad, które obowiązują szczepionkowego ambasadora. Na przykład, że nie powinien on mówić – a tak się niestety zdarzyło Krystynie Jandzie – że został „królikiem doświadczalnym”. Nawet jeśli mówi to z przymrużeniem oka. To nie kwestia cenzury, tylko nauki i odbioru takiego sformułowania przez osoby, które w kwestii szczepień się wahają. Szczepionka to medycyna, medycyna to nauka. Przekaz musi być spójny. Akcja szczepień przeciwko COVID-19 to nie „eksperyment na ludzkości”. Mimo iż nie ma jeszcze odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania, już teraz wiadomo, że ryzyko związane z rezygnacją ze szczepienia jest większe (i realne) niż ryzyko niepożądanych odczynów poszczepiennych (nawet hipotetycznych) po szczepionkach oficjalnie dopuszczonych do użytku w Unii Europejskiej lub Ameryce Północnej.

Wnioski? Najlepiej byłoby, gdyby ministrowie odpowiedzialni za akcję szczepień uderzyli się we własne piersi i spojrzeli krytycznie na swoje działania. Czasami warto przyjąć założenie działania w dobrej wierze i wyciągnąć wnioski. Rozkręcanie wielkiej afery może bowiem zostać odebrane wręcz jako szukanie zasłony dymnej, która ma odwrócić uwagę od rzeczywistych problemów, a tych w prowadzeniu szczepień w etapie „0” naprawdę nie brakuje. Może też spowodować, że część dawek szczepionek nie zostanie wykorzystana w krótkim oknie czasowym na ich zużycie (5–6 dni), bo lekarze kwalifikujący do szczepień z obawy przed administracyjnymi konsekwencjami będą woleli je zwrócić, niż podać je chętnym spoza wskazanej grupy, gdy na szczepienie nie zgłoszą się osoby na nie zapisane. Obie strony – zarówno rząd, jak i WUM (lub inne placówki realizujące szczepienia) – mają więc ważną lekcję do odrobienia.

Wybrane treści dla pacjenta
  • Szczepienia obowiązkowe dla podróżnych
  • Szczepienia przed wyjazdem do Afryki Północnej
  • Szczepienie przeciwko meningokokom
  • Szczepienie przeciwko błonicy, tężcowi i krztuścowi
  • Test combo – grypa, COVID-19, RSV
  • Szczepienia przed wyjazdem do Afryki Południowej
  • Szczepienie przeciwko odrze, śwince i różyczce
  • Szczepienie przeciwko pałeczce hemofilnej typu b (Hib)
  • Szczepienie przeciwko gruźlicy
  • Szczepienie przeciwko środkowoeuropejskiemu odkleszczowemu zapaleniu mózgu

Reklama

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.

Przegląd badań