Szczepienia poza kolejnością na WUM, czyli Bareja 2.0

09.01.2021
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Nie tylko artyści i politycy, ale też ludzie biznesu są na liście zaszczepionych poza kolejnością w punkcie szczepień prowadzonym przez placówkę podległą WUM. W poniedziałek minister zdrowia przedstawi, prawdopodobnie, wnioski z kontroli, ale kolejne nazwiska – i nie tylko – już rzuciły dodatkowe światło na tę sprawę.

Tydzień temu, gdy publikowaliśmy tekst „Wiele hałasu o dawkę”, znanych było tylko kilka nazwisk osób, głównie warszawskich artystów – którzy zostali zaszczepieni w ramach, jak sami twierdzili, „akcji promocyjnej szczepień”. Tak przynajmniej miało im to być przedstawiane przez osoby z Centrum Medycznego WUM, które ich zaprosiły. Pomysł może i dobry, wykonanie zdecydowanie fatalne – ocenialiśmy wówczas.

Co wiemy dziś? Na liście zaszczepionych poza kolejnością jest – według ustaleń mediów – kilkadziesiąt nazwisk. Kilka już wyciekło, osób majętnych i wpływowych, z wielkiego biznesu. Ich wyjaśnienia – tych, którzy w ogóle głos zabrali – brzmią zupełnie w innym tonie. Nikt ich nie zapraszał, przeczytali na stronie internetowej, że WUM ma 450 dodatkowych dawek, przyjechali się zaszczepić i zostali z marszu zaszczepieni. Co na to Internet?
„- No ale ... A ty skąd wiedziałaś, że mnie zastaniesz ... przecież wiedziałaś, że wyjeżdżam.
- Przechodziliśmy po prostu i wpadliśmy.
- Jak to - przechodziłaś?!!! Z tragarzami?
- Taa!! Przechodziliśmy. Z tragarzami. Bardzo cię polubiłem, chłopie.”

Nieprzypadkowo Internet, komentując „aferę dawkową” garściami wręcz czerpie z „Misia”. Ta komedia – czy też tragifarsa – Stanisława Barei pokazuje przecież świat wiecznego niedoboru, oplątany siecią mniej lub bardziej formalnych koneksji, w którym sprawy się „załatwia” – choćby przechodząc z tragarzami. Dostaje się więc uprzywilejowanym, którzy „przechodzili z tragarzami” nieopodal punktu szczepień. Ale nie tylko. „Szczepionkowym skrytożercom mówimy stanowcze: nie!”, „Dlatego też te zniknięte szczepionki zewrą jeszcze bardziej nasze szeregi!” – to najczęstsze komentarze do wystąpień ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, który nawet nie stara się ukryć, że właściwą ceną za „zniknięte szczepionki” byłaby głowa rektora WUM. Czyli – dymisja.

Z każdym dniem zresztą staje się oczywiste, że władze uczelni ponoszą dużą część odpowiedzialności, jeśli nie za samo „zniknięcie szczepionek” – ta sprawa nie jest jednoznaczna i mogłaby zostać złożona na karb chaosu, jaki towarzyszył akcji szczepień w pierwszych dniach – to z pewnością za kluczenie i brak determinacji w natychmiastowym wyjaśnieniu sprawy od A do Z, w świetle reflektorów. Jeśli społeczność WUM – studenci, absolwenci, pracownicy – ma mieć uzasadnioną pretensję do rektora i jego współpracowników, to przecież nie o kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt dawek szczepionki, której i tak dla nikogo z chętnych do szczepienia w etapie zero nie zabraknie, ale za potężny kryzys wizerunkowy uczelni. To trzeba powiedzieć bardzo jasno – to nie studenci, twórcy profilu „ZUM na WUM”, którzy w mediach społecznościowych nagłośnili zaszczepienie nieuprawnionych, ale właśnie władze uczelni ponoszą odpowiedzialność za to, że od ponad 10 dni Polska żyje „aferą dawkową”. Brutalna prawda: kryzys wizerunkowy przecina się w zarodku, albo się od niego ginie.

Dlaczego jednak sprawa nie wydaje się jednoznaczna? Pewne światło rzuca wypowiedź ministra zdrowia z ostatniego wtorku. - Osoby, które zostały zaszczepione poza kolejnością, zostały zarejestrowane jako personel niemedyczny, pracujący w szpitalu – mówił Adam Niedzielski, wskazując to jako dodatkową okoliczność, obciążającą WUM (czy też raczej – osoby odpowiedzialne za szczepienia w Centrum Medycznym WUM). Nie minęły 2 doby i rzecznik Ministerstwa Zdrowia poinformował, że rodzice wcześniaków – włączeni do szczepień w etapie zero – będą raportowani jako … personel niemedyczny. Według naszych informatorów z 2 punktów szczepień nie ma – na razie – innej możliwości raportowania, jak tylko „personel medyczny” i „personel niemedyczny”, obejmujący bardzo szeroką kategorię uprawnionych, również osoby pracujące w firmach zewnętrznych świadczących usługi dla podmiotów opieki medycznej.

To tylko jeden z elementów wskazujących, że jeśli po stronie WUM zabrakło umiejętności nadzoru nad organizacją akcji szczepień i poradzenia sobie z kryzysem wizerunkowym, to można odnieść wrażenie, że po stronie Ministerstwa Zdrowia wystąpił deficyt dobrej woli. Tak, jakby wręcz tej instytucji zależało, by sprawa żyła jak najdłużej i jak najbardziej jątrzyła opinię publiczną.

Najprostsze wyjaśnienie – by już nikt, w żadnym punkcie szczepień, nie ośmielił się wpuścić nikogo bez kolejki. Kontrola i ewentualna kara mają być nauczką, przestrogą dla potencjalnych „śmiałków” (choć prawnicy w zasadzie niemal jednogłośnie twierdzą, że jeśli WUM się odwoła do sądu, jest prawie pewne, że wygra, bo ani Ministerstwo Zdrowia, ani NFZ nie mają podstaw prawnych do nałożenia kary, gdyż kolejka do szczepień istnieje tylko w Narodowym Programie Szczepień przyjętym przez Radę Ministrów w formie uchwały).

Ale jest i inna hipoteza. Paradoksalnie „Jandagate” spadła rządowi jak z nieba. Jeszcze 28 grudnia, na 2 dni przed pierwszymi informacjami z WUM, chętnych do szczepienia w etapie „0” było niespełna 400 000 osób. Pisaliśmy – wielokrotnie – że fiasko szczepień na etapie szczepienia personelu placówek opieki zdrowotnej (fiasko, czyli wyszczepialność szacowanego miliona osób na poziomie mniejszym niż minimum 70%) będzie potężnym orężem w rękach antyszczepionkowców i wszystkich, którzy podważają skuteczność, bezpieczeństwo i potrzebę szczepień, a szczepienia przeciwko COVID-19 w szczególności. „Afera dawkowa” przewróciła już przygotowany do tej rozgrywki stolik. Z zebranych przez nas informacji wynika, że do szczepienia masowo zaczęli się zgłaszać uprawnieni – ze szpitali dochodzą jednobrzmiące w zasadzie meldunki o błyskawicznym zapełnianiu się list chętnych. O szczepionce przeciwko COVID-19 nie mówi się w kategoriach „niesprawdzona”, „nieprzetestowana”, „eksperymentalna”. Z dnia na dzień stała się dobrem luksusowym, pożądanym, o które wiele osób stara się „spod lady”. Przewrotnie można postawić hipotezę, że takiego efektu rząd nie uzyskałby żadną kampanią, niezależnie od tego, czy zatrudniłby 1 czy 20 powszechnie znanych obywateli. Pozostaje jedynie wierzyć, że ten efekt nie został jednak osiągnięty umyślnie. Nie, nie chodzi o teorie spiskowe, że za zaproszeniem gwiazd stołecznych scen i polityków stali cyniczni spece od politycznego PR. To oczywista nieprawda. Ale można odnieść wrażenie, że sposób w jaki wykorzystana została okazja do „wygenerowania emocjonalnego zapotrzebowania na szczepionki” (to cytat z ubiegłorocznej, jesiennej wypowiedzi byłego Głównego Inspektora Sanitarnego prof. Jarosława Pinkasa), dziełem przypadku raczej nie jest.

Reklama

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.

Przegląd badań