Barometr epidemii (27)

11.10.2020
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Nie liczba potwierdzonych w sobotę przypadków zakażeń, a wskaźnik tej liczby względem wykonanych testów powinien rozbrzmiewać jak syrena alarmowa w głowie decydentów i wszystkich, którzy analizują przebieg pandemii.

Minister zdrowia Adam Niedzielski. Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta

19 procent. 5,3 tysiąca vs. 28,3 tysiąca. Niemal co piąty test dał wynik pozytywny. Polska znalazła się tym samym pod względem kontroli epidemii na poziomie takim jak Ukraina.

Największy błąd. Celowana strategia testowania. A może raczej – połączenie celowanej strategii testowania z ograniczeniem liczby testów. W tym tygodniu dwukrotnie wykonano ich po ponad 40 tysięcy i wydawało się, że nastąpiło przełamanie. Ale już w piątek zamieszanie z liczbą testów (resort zdrowia zaraportował najpierw 21 tysięcy wykonanych w czwartek, po kilku godzinach poprawił na 30 tysięcy) i informacja z soboty o piątkowych 28,3 tysiąca testów pokazały, że nadzieja jest złudna.

Oczywiście, nie można wyciągać wniosków na podstawie jednego dnia. Sobotnie 19 procent jest wskaźnikiem niepoprawnym metodologicznie (trzeba wyciągać dane z siedmiu-dziesięciu dni), ale zignorować tego sygnału się mimo wszystko nie powinno. Poprawny metodologicznie wskaźnik (za: https://ourworldindata.org/coronavirus-testing) wynosi w tej chwili dla Polski 8 proc. I jesteśmy już w gronie krajów takich jak Hiszpania, Francja, Wielka Brytania, Słowacja – czyli takich, w których epidemia albo już od jakiegoś czasu rozwija się poza kontrolą, albo jest na granicy tej kontroli. Co więcej, w części województw (Małopolska!) wskaźnik liczony z wielu dni oscyluje wokół 20 proc., a nawet tę wartość przewyższa. W kwietniu w wywiadzie dla portalu mp.pl ówczesny minister zdrowia o wskaźnikach mówił tak: „W krajach, w których systemy ochrony zdrowia doszły do granicy wydolności albo ją przekroczyły, jak we Włoszech, Hiszpanii czy Francji, wskaźnik dodatnich testów wynosi 20-25 proc. Testowani są już wyłącznie ciężko chorzy. Ludzie bez objawów albo ze skąpymi objawami w ogóle nie zgłaszają się do testów, nie mają szans się zbliżyć do systemu ochrony zdrowia”.

Celowana strategia testowania nie byłaby złym rozwiązaniem, gdyby nie szła w parze z ograniczaniem dostępu do testów – sygnały o tym nadchodzą z różnych części Polski, a efektem ubocznym są kolejki w punktach testowania w godzinach, w których wymazy pobierane są na zasadach komercyjnych. Nie pierwszy raz Polacy muszą sięgać (głęboko) do swoich kieszeni z powodu niedomagania publicznego systemu. W warunkach pandemii jest to jednak po prostu groźne – nie tylko dla jednostek, ale i dla całego społeczeństwa.

Największa porażka. Papierowe rozwiązania. Ogłoszone z przytupem wzmocnienie oddziałów intensywnej terapii o lekarzy w trakcie specjalizacji oznacza – dokładnie – zero. W rzeczywistości, bo na papierze rzeczywiście lekarzy w trakcie specjalizacji (5. i 6. rok anestezjologii i intensywnej terapii) przybędzie. Będą oni mogli samodzielnie zajmować się pacjentami, co już w tej chwili robią. Nawet jeśli formalnie obecny jest przy tym specjalista. Różnicy nie odczują ani pacjenci (nie może przybyć kogoś, kto i tak jest), ani ordynatorzy i dyrektorzy biedzący się z koniecznością ułożenia grafików. Jak daleko Ministerstwo Zdrowia pozostaje od szpitalnej rzeczywistości, niech świadczy fakt, że po wysłuchaniu zapowiedzi ministra część dziennikarzy zrozumiała, że to studenci medycyny mają pracować na OIT. A kilka dni temu jeden z epidemiologów publicznie apelował do konsultanta krajowego w dziedzinie anestezjologii o decyzję w sprawie przyuczenia stażystów w zakresie obsługi respiratorów.

strona 1 z 2
Zobacz także
  • Barometr epidemii (26)
  • Barometr epidemii (25)
  • Barometr epidemii (24)
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!