S.O.S. dla szczepień

Data utworzenia:  16.03.2015
Aktualizacja: 23.03.2015
Małgorzata Solecka
Kurier mp.pl

Aktywiści antyszczepionkowi nie przebierają w słowach i argumentach. Ale do świadomości decydentów zaczyna się przebijać głos lekarzy przestrzegających, że bierna postawa wobec działań tych ruchów może skończyć się epidemią.

Łukasz Wantuch, radny dzielnicowy Prądnika Czerwonego w Krakowie, który zaproponował, by prezydent miasta zamknął publiczne żłobki, przedszkola i szkoły dla dzieci niezaszczepionych ze względów innych niż przeciwwskazania medyczne. Radny szybko spotkał się z internetowym „hejtem” antyszczepionkowców, którzy m.in. kierowali pod jego adresem groźby karalne. Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta

150 tysięcy złotych – tyle Ministerstwo Zdrowia chce wydać na program edukacyjno-promocyjny, który ma przekonać rodziców, by szczepili swoje dzieci. Działania edukacyjne mają prowadzić organizacje pozarządowe. To tylko jeden z sygnałów świadczących o tym, że do świadomości decydentów zaczyna się przebijać głos pediatrów, epidemiologów, wakcynologów i immunologów – od lat przestrzegających, że bierna postawa wobec coraz głośniejszych ruchów antyszczepionkowych odbije się nam dość szybko może nie czkawką, ale – epidemią, na mniejszą lub większą skalę. Choćby lokalną – taką z jaką aktualnie walczą nasi zachodni sąsiedzi.

150 tysięcy złotych to nie są pieniądze, dzięki którym można trafić do wszystkich rodziców, u których internetowe „mądrości” antyszczepionkowców zasiały wątpliwości co do potrzeby i bezpieczeństwa szczepień dzieci. Dobrze, że się znalazły, ale obawiam się, że nie rozwiążą problemu rosnącej fali odmów szczepień dzieci. Liczba dzieci, których rodzice nie zgadzają się na ich zaszczepienie, zwiększa się zauważalnie z roku na rok. Gdy w 2011 roku odnotowano 3 tysiące odmów, w ubiegłym było to już 12,7 tysiąca. Można się pocieszać, że w skali kraju jest to ciągle niewiele, a wyszczepialność dzieci szczepionkami obowiązkowymi sięga bezpiecznych 95%. To jednak nie do końca tak, jak optymistycznie (ciągle) pokazują statystyki.

Kilka dni temu zapytałam przedstawicieli Państwowego Zakładu Higieny (PZH) o dane pozwalające na dokładniejsze przedstawienie mapy odmów szczepień. Analiza wypowiedzi specjalistów pozwala bowiem sądzić, że najwięcej odmów rejestrowanych jest w dużych miastach. PZH ciągle pracuje nad odpowiedzią, ale szczątkowe dane można pozyskać z innych źródeł. W Krakowie – 36% dzieci z rocznika 2013 ma być niezaszczepionych przeciwko śwince, odrze, różyczce. Na Pomorzu, według informacji „Gazety Wyborczej”, niezaszczepionych na obowiązkowe szczepienia jest nieco ponad 1,6 tysiąca dzieci, z czego – ponad sześćset w Gdyni, kolejnych dwieście – w Gdańsku.

Dlatego skuteczniejsze niż ministerialna kampania mogą się okazać lokalne inicjatywy, zmierzające do odwrócenia trendu. Takie jak w Krakowie, gdzie jeden z dzielnicowych radnych - Łukasz Wantuch - zaproponował by rada uchwaliła apel do prezydenta miasta w sprawie zamknięcia publicznych żłobków, przedszkoli i szkół dla dzieci niezaszczepionych ze względów innych niż przeciwwskazania medyczne. Mówiąc wprost – wstęp do placówek samorządowych miałyby tylko dzieci z wypełnioną kartą szczepień oraz te, których z przyczyn zdrowotnych nie można zaszczepić. Rada miała się zająć uchwałą w marcu br., ale się nie zajęła. Sesję przełożono na kwiecień ... ze względów bezpieczeństwa. Na radnego zwaliła się fala internetowego hejtu („hitlerowiec” to jedno z łagodniejszych określeń), pojawiły się groźby karalne, antyszczepionkowcy z całej Polski zapowiedzieli najazd na sesję rady dzielnicy Prądnik Czerwony. Takiej reakcji można się było spodziewać, bo aktywiści antyszczepionkowi nie przebierają w słowach i argumentach – od dawna.

Uchwała, nawet jeśli zostanie podjęta w kwietniu, nie zadziała od września – to przesądzone. Choć prezydent Jacek Majchrowski dał sygnał, że uważa ją za sensowną, urzędnicy magistratu zaczęli mnożyć problemy: brak podstaw prawnych do egzekwowania przez samorząd lokalny obowiązku szczepień, niemożność dołożenia dodatkowego kryterium do otwartej na początku marca rekrutacji do placówek opiekuńczo-wychowawczych i oświatowych – to główne argumenty.

- Tak naprawdę jak zwykle chodzi o to, żeby nie robić nic, co wykracza poza rutynę i standard. Dopóki w krakowskich szpitalach nie pojawi się kilkadziesiąt dzieci z objawami odry, albo jeszcze lepiej – z komplikacjami po odrze, w magistracie będą udawać, że problemu nie ma – ocenia jeden z krakowskich radnych, deklarując gotowość do wsparcia inicjatywy Wantucha. Anonimowo, bo jak mówi – jeszcze nie czas na konfrontację z antyszczepionkowcami.

I w tym jest, również, problem. Od lat instytucje nie chcą się konfrontować z ruchem antyszczepionkowym. Nie tylko w Polsce – w Stanach Zjednoczonych dopiero w ostatnich miesiącach urzędy, instytucje publiczne, ale też i media diametralnie zaostrzyły kurs wobec antyszczepionkowców. Odmowa przyjmowania dzieci niezaszczepionych ze względów innych niż medyczne do przedszkoli czy szkół w stanach zagrożonych epidemią odry stała się faktem. Media przypomniały sobie o swojej edukacyjnej misji i emitują programy przedstawiające rzetelne informacje na temat szczepionek. Osoby publiczne, od prezydenta Baracka Obamy począwszy, udzielają wsparcia programowi szczepień. Śledząc informacje płynące zza oceanu można powiedzieć, że temat ten – w sposób absolutnie naturalny – zdominował od stycznia publiczną dyskusję.

W Stanach Zjednoczonych problem szczepień i odmów szczepień zaczęto traktować serio. U nas – ciągle wydaje się to niemożliwe. Co prawda w ostatnich dniach głośno się znów zrobiło o karach finansowych, jakie grożą rodzicom za odmowę zaszczepienia dziecka – w skrajnych przypadkach za wykroczenie można zapłacić nawet 10 tysięcy złotych. A jaka jest praktyka?

Dwa lata temu. Stołeczne przedszkole, samorządowe, integracyjne. A więc takie, do którego chodzą także dzieci niepełnosprawne (w tym chorujące na choroby przewlekłe), nieszczepione ze względów medycznych. Rozmowa, podczas kinderbalu, na temat szczepień. Z dziesięciorga zdrowych dzieci, wówczas cztero-pięcioletnich, komplet szczepień (w tym szczepionkę na odrę, świnkę, różyczkę) ma za sobą dwoje. Reszta rodziców albo jest zdecydowana nie szczepić wcale, albo „odkłada szczepienie” do momentu, „aż układ odpornościowy dziecka się wzmocni”.

Czy ktoś ich niepokoił? Przysyłał zawiadomienia? Musieli się tłumaczyć w Sanepidzie ze swojej decyzji? Nie. Dzieci prowadzone przez prywatnych pediatrów, poza przychodniami lekarzy POZ, pozostają poza kontrolą systemu – przynajmniej do czasu bilansu sześciolatka, który trzeba - ponoć obowiązkowo - przedstawić w szkole. Ale i to bywa, jak się okazuje, fikcją. Wielu rodziców „zapomina” donieść do szkolnej pielęgniarki kopii bilansu – i nie ma to najmniejszych konsekwencji. W dodatku tylko w niektórych przypadkach pielęgniarka prosi o przedstawienie również informacji na temat szczepień. To nie jest - w tej chwili - obowiązkowe. Natomiast bez kopii karty z Książeczki Zdrowia Dziecka dokumentującej aktualne szczepienia nie można zapisać dziecka na większość zorganizowanych form wypoczynku – obozy, kolonie, półkolonie.

Część prawników, którzy wypowiedzieli się w sprawie inicjatywy krakowskiego radnego, zwróciła uwagę na fakt, że samorząd, wprowadzając kryterium kompletu szczepień, nie pozwoliłby niektórym rodzicom wywiązać się z obowiązku przedszkolnego ich dzieci (obejmującego pięciolatków) i szkolnego (dla sześciolatków). Ale Jan Pachocki z kancelarii prawnej Domański, Zakrzewski, Palinka zwraca uwagę, że choć pomysł radnego Wantucha wydaje się być niedopracowany w szczegółach, nie można go z góry przekreślać co do idei. - Pozostałe dzieci nie powinny być zagrożone, w związku z tym, że do szkoły czy przedszkola uczęszcza dziecko rodziców, którzy uchylają się od ustawowego obowiązku szczepień – mówi.

Inicjatywę krakowskiego radnego, zdaniem prawnika, należałoby rozpatrywać na poziomie oceny dóbr konstytucyjnych: z jednej strony prawa do ochrony zdrowia, wynikającego z artykułu 68 oraz prawa do nauki, wynikającego z artykułu 70. Ponieważ w tej sytuacji zachodzi ewidentny konflikt, powinien być on rozwiązany w drodze ustawy, a nie samorządowej inicjatywy. Inaczej mówiąc – decyzja samorządu zamykająca nieszczepionym dzieciom drogę do placówek oświatowych byłaby nie do obronienia przed sądami. Problemu by nie było, gdyby samorządowcy umożliwili niezaszczepionym dzieciom realizację obowiązku przedszkolnego czy szkolnego w wyznaczonych placówkach samorządowych. Dzieci nieszczepione ze względów ideologicznych przestałyby korzystać z parasola odporności zbiorowej – co mogłoby skutecznie przekonać rodziców do poddania się obowiązkowi szczepień.

Ważne, by przede wszystkim lokalne władze (warto przypomnieć, że to gminy i powiaty odpowiadają za programy profilaktyki zdrowotnej i realizują dużą część zadań z obszaru zdrowia publicznego) zdały sobie sprawę, że po pierwsze – nie ma na co czekać, po drugie – nikt za nich tego nie zrobi. Działania edukacyjne finansowane przez Ministerstwo Zdrowia to kropla w morzu potrzeb. Od tego, jak do szczepień będą podchodzić przychodnie POZ, lekarze rodzinni, władze gmin i powiatów, powiatowe stacje Sanepidu, wreszcie – wojewodowie, zależy czy będziemy się zmagać z epidemiami odry, różyczki wrodzonej, krztuśca i innych „niegroźnych chorób wieku dziecięcego”, czy też sobie tego – i przede wszystkim dzieciom – oszczędzimy.

Wybrane treści dla pacjenta
  • Szczepienie przeciwko błonicy, tężcowi i krztuścowi
  • Szczepienia przed wyjazdem do Afryki Południowej
  • Szczepienie przeciwko odrze, śwince i różyczce
  • Szczepienia obowiązkowe dla podróżnych
  • Szczepienie przeciwko meningokokom
  • Szczepienie przeciwko gruźlicy
  • Szczepienie przeciwko środkowoeuropejskiemu odkleszczowemu zapaleniu mózgu
  • Szczepienia przed wyjazdem na Karaiby (Wyspy Karaibskie)
  • Szczepienia przed wyjazdem do Afryki Północnej
  • Szczepienie przeciwko pałeczce hemofilnej typu b (Hib)

Reklama

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.

Przegląd badań