Etyka lekarska w czasach zarazy. Cz. 16. Odpowiedzialność z tytułu jatrogennych zakażeń - felieton dr. hab. n. med. Tadeusza M. Zielonki

02.11.2020
dr hab. n. med. Tadeusz M. Zielonka
Katedra Medycyny Rodzinnej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego

Od redakcji
Szanowni Państwo, w cyklu "Etyka w czasach pandemii" chcemy prezentować różne punkty widzenia aspektów etycznych w czasach pandemii. W związku z emocjami, jakie pojawiły się pod jednym z felietonów (zawierającym kontrowersyjne tezy) dr. Zielonki, chcieliśmy podjąć szerszą dyskusję na temat etyki w obecnej sytuacji. Czekamy na Państwa listy covid19@mp.pl.

Z nadejściem pandemii wszystkie szpitale, domy pomocy społecznej, zakłady opiekuńczo-lecznicze i pielęgnacyjno-opiekuńcze zamknęły się dla osób odwiedzających, a równocześnie zaczęły uzależniać przyjęcie do placówki od negatywnych testów na obecność wirusa SARS-CoV-2. Oba te posunięcia nie uchroniły jednak pacjentów przed zachorowaniem na COVID-19. Doszło zatem do jatrogennych zakażeń wynikających z kontaktów ze służbą zdrowia. Powoduje to odpowiedzialność cywilną w przypadku zgłoszenia roszczeń przez osoby zainteresowane, a przy udowodnieniu zaniedbań sanitarnych możliwa jest również odpowiedzialność karna z powodu narażenia życia i zdrowia pacjentów. Liczba zakażeń SARS-CoV-2 w tych placówkach liczy się w tysiącach. Może to spowodować poważne konsekwencje finansowe, gdyż odszkodowania z tego tytułu są wysokie, a w przypadku zgonów nawet bardzo wysokie. Sądy wielokrotnie już uznawały winę placówki za rozwój zakażeń wewnątrzszpitalnych, gdy poszkodowanym udało się wykazać, że miały one charakter jatrogenny. Ponieważ wszyscy chorzy są teraz badani przed przyjęciem do szpitala, nie będzie można oprzeć obrony na domniemaniu, że chory mógł zakazić się poza szpitalem. Wykluczony jest też udział w transmisji zakażenia osób odwiedzających, gdyż chorzy i pensjonariusze mieli wyłącznie kontakt z personelem placówki i to oni we wszystkich tych przypadkach byli wektorem zakażenia. W tych okolicznościach prawnicy bez trudu będą mogli wykazać jatrogenny charakter zakażenia. Odszkodowanie zapłaci placówka, ale w praktyce obciąży to cały personel, gdyż długi szpitalne wpływają na siatkę płac, na dodatki, nagrody, premie itp. Otwartą sprawą jest odpowiedzialność lekarzy kontraktowych, szczególnie jeśli byli zakażeni wirusem i mogli zakazić swoich pacjentów. Czy wówczas nie będą odpowiadać materialnie za takie niezawinione szkody? Ustawa o dobrym samarytaninie nie obejmuje tych problemów, bo trudno odmówić chorym lub ich rodzinom rekompensat z tytułu utraty życia lub zdrowia. Odszkodowania nie muszą wiązać się z orzekaniem winy konkretnych osób. Choć wypłatę świadczenia w tym przypadku pokrywa obowiązkowe ubezpieczenie lekarzy od odpowiedzialności cywilnej, to jednak przy wielu pozwach może to być niewystarczające zabezpieczenie. Ponadto szkody zawsze podwyższają składki na ubezpieczenie w następnych latach. Szczególnie prywatne placówki opiekuńcze muszą się liczyć z poważnymi stratami.

W trakcie trwania pandemii nikt o tym jeszcze nie mówi, ale prawdopodobnie sprawą zajmą się prawnicy po jej zakończeniu, a nie ulegną jeszcze przedawnieniu. Dlatego tak ważna jest dokumentacja prowadzona w tym czasie przez lekarzy i pielęgniarki. Trudna sytuacja epidemiologiczna zmusza wszystkich pracowników medycznych do wytężonej pracy i nie zawsze zdają oni sobie sprawę, że staranność i dokładność dokumentowania działań rozstrzyga o prawnej odpowiedzialności. Za rok lub dwa wiele wydarzeń z dnia codziennego zatrze się w pamięci i trudno będzie nam sobie przypomnieć jak zakażeni byli oddzieleni od pozostałych chorych, na ile personel medyczny zajmował się tylko jedną z tych grup, na ile dostępne były środki ochrony osobistej i przestrzegane procedury sanitarne. Jakie były ustne polecenia przełożonych przyczyniające się do szerzenia zakażenia wewnątrz placówki, po których nie został żaden ślad? Szczególnie obciąża placówki fakt, że chorych z rozpoznanym COVID-19 nie przeniesiono do szpitali jednoimiennych lub izolatoriów. Dlaczego chorzy niezakażeni pozostali w szpitalach przekształconych w jednoimienne i część z nich uległa zakażeniu? Niestety, decydenci, z dnia na dzień przekształcając szpitale w placówki jednoimienne, nie wskazali miejsc, które miałyby przejąć ich obowiązki. W działającej na styk polskiej służbie zdrowia nie było możliwe szybkie zagwarantowanie wielu wolnych łóżek szpitalnych, a na lekarzy spada odpowiedzialność za skutki tych decyzji. Pozostawienie bezobjawowych czy skąpoobjawowych chorych w rodzinnych domach nie skutkowało szerzeniem się zakażenia, ale w przypadku placówek zamkniętych, w których przebywało kilkaset osób bez możliwości ścisłego oddzielenia stref czystych od brudnych, bez rozdzielenia osób pracujących tylko z chorymi zakażonymi lub niezakażonymi dochodziło do szerzenia się zakażenia. Działania takie były nieetyczne i powinny mieć konsekwencje prawne w stosunku do osób za to odpowiedzialnych. Ponadto niebezpieczne były decyzje w placówkach medycznych, aby osób z kontaktu z zakażonym nie kierować na kwarantannę, gdyż nie miałby kto pracować. Wywiadu epidemiologicznego nie przeprowadzał zewnętrzny podmiot, a jedynie wewnętrzny, w którego interesie nie było pozbywanie się pracowników. Było to igranie z ogniem i narażanie pacjentów i personelu szpitalnego na zakażenie.

strona 1 z 2
Zobacz także
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!