Solidne analizy służą również pacjentowi

10.07.2023
Małgorzata Solecka
Medycyna Praktyczna Szczepienia 2/2023

Najbardziej opłacalnych terapii poszukujemy, zestawiając ze sobą koszty i efekty, przy założeniu, że dysponujemy ograniczonymi zasobami – mówi prof. Marcin Czech, prezes Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego.

  • Punktem wyjścia jest świadomość, że każdy system opieki zdrowotnej ma ograniczone zasoby
  • Ograniczonymi środkami należy gospodarować jak najbardziej racjonalnie, ponieważ są ograniczone i publiczne
  • Farmakoekonomika ma znaczenie przy podejmowaniu decyzji dotyczących leków innowacyjnych
  • W ramach ocenykażdego leku, którego refundację rozważa MZ, wykonuje się 4 rodzaje analiz farmakoekonomicznych
  • Przy podejmowaniu decyzji uwzględnia się również tzw. aspekt społeczny oraz 13 punktów ustawy refundacyjnej
  • Przy zakupie szczepionek do realizacji PSO nie przeprowadza się analiz farmakoekonomicznych


Prof. Marcin Czech. Fot. arch. wł.

Małgorzata Solecka: Czym jest farmakoekonomika? Potocznie kojarzy się z poszukiwaniem oszczędności w systemie opieki zdrowotnej. Słusznie?

Prof. dr. hab. n. med. Marcin Czech: Farmakoekonomika jest dziedziną nauki, która poszukuje najbardziej opłacalnych metod terapii lub farmakoterapii, najkrócej mówiąc jak najskuteczniejszych, ale jednocześnie możliwie jak najtańszych. Są też oczywiście inne definicje, zgodnie z którymi farmakoekonomika to ekonomiczna ocena leku albo rozważenie wszystkich aspektów kosztowych, a także następstw klinicznych, ekonomicznych i etycznych działania określonej technologii medycznej.

Na potrzeby rozmowy zatrzymajmy się na pierwszej definicji. Takich najbardziej opłacalnych terapii poszukujemy, zestawiając ze sobą koszty i efekty, przy założeniu, że dysponujemy ograniczonymi zasobami. Punktem wyjścia jest świadomość, że każdy system opieki zdrowotnej, niezależnie od jego organizacji lub zamożności kraju, ma ograniczone zasoby (np. infrastrukturalne, kadrowe, finansowe), jeśli chodzi o udzielanie świadczeń zdrowotnych. Dotyczy to wszystkich, również krajów najbogatszych. W każdym systemie zdrowotnym przy podejmowaniu decyzji bierze się pod uwagę aspekt finansowy. Decyzje o finansowaniu określonej terapii – tu konkretnie mówimy o terapii lekowej – zapadają lub powinny zapadać na podstawie oceny tego, która z nich przynosi największą korzyść. Na pewno nie mogą takiej oceny pomijać.

To jest szczególnie ważne i szczególnie oczywiste w Europie, bo w europejskich systemach zdrowotnych wydajemy pieniądze publiczne. Niemal we wszystkich krajach działają przecież systemy oparte na solidaryzmie społecznym. Ograniczonymi środkami należy gospodarować jak najbardziej racjonalnie, ponieważ są ograniczone i publiczne. Farmakoekonomika zapewnia wsparcie instytucjom, w których te decyzje zapadają.

Jak to wsparcie wygląda w polskich realiach? W którym momencie procesu podejmowania decyzji o objęcie danej terapii lekowej refundacją wkracza farmakoekonomika, a właściwie specjaliści z zakresu farmakoekonomiki?

Szczegółowo opisuję ten proces w książce „Lek od odkrycia do pacjenta”, której premiera miała miejsce we wrześniu 2022 roku podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu. Trzeba przede wszystkim pamiętać, że farmakoekonomika ma znaczenie przy podejmowaniu decyzji dotyczących leków innowacyjnych, chronionych patentami, które nie mają konkurencji w zakresie tej samej nazwy międzynarodowej. W przypadku leków generycznych lub biopodobnych farmakoekonomika nie ma zastosowania, w tym przypadku leki konkurują wysokością ceny.

Ocena ekonomiczna terapii lekowych w wielu krajach, również w Polsce, jest częścią oceny technologii medycznych, czyli Health Technology Assessment (HTA). W Polsce od 17 lat działa Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (AOTMiT) i to właśnie ona dokonuje oceny farmakoekonomicznej. Każdy innowacyjny lek przechodzi przez 4 analizy. Pierwsza analiza dotyczy efektów klinicznych. To wynika z samej definicji farmakoekonomiki, która – jak mówiłem – oznacza zestawienie ze sobą kosztów i efektów przy założeniu ograniczoności zasobów. Efekty w postaci korzyści zdrowotnych muszą być więc wyraźnie pozytywne, nie budzić wątpliwości. Druga analiza to analiza kosztowej użyteczności lub efektywności, o której później powiem nieco szerzej. Trzecia analiza dotyczy wpływu na budżet, a czwarta obejmuje ocenę racjonalizacyjną, która daje odpowiedź na pytanie, skąd pozyskamy środki na sfinansowanie nowej technologii. A więc w ramach oceny każdego leku, którego refundację rozważa Ministerstwo Zdrowia, wykonuje się 4 rodzaje analiz farmakoekonomicznych. Proces oczywiście zaczyna się w Ministerstwie, które składa wniosek do AOTMiT o jej przeprowadzenie. Gdy eksperci ocenią analizy farmakoekonomiczne, w AOTMiT zbiera się Rada Przejrzystości, której nowym przewodniczącym – w miejsce odwołanego po wieloletniej pracy prof. Rafała Niżankowskiego – został w marcu prof. Adam Maciejczyk, dyrektor Dolnośląskiego Centrum Onkologii. Rada Przejrzystości formułuje ocenę, a prezes AOTMiT może wydać pozytywną rekomendację, aby daną terapię objąć finansowaniem, negatywną – aby tego nie robić lub cały wachlarz rekomendacji warunkowych, na przykład finansować, ale pod warunkiem uzyskania korzystniejszej ceny lub zastosowania instrumentu dzielenia ryzyka.

Stanowisko prezesa AOTMiT trafia do Ministerstwa Zdrowia, a konkretnie do Komisji Ekonomicznej złożonej m.in. z przedstawicieli Ministerstwa Zdrowia i Finansów, a także Narodowego Funduszu Zdrowia. Członkowie Komisji Ekonomicznej nie mogą mieć żadnego konfliktu interesów w obszarze leków. Ich zadaniem jest negocjowanie warunków refundacji i finansowania technologii będącej przedmiotem postępowania. Dają swoją rekomendację, a końcową decyzję podejmuje Minister Zdrowia, czyli w praktyce wiceminister odpowiedzialny za politykę lekową. Przy podejmowaniu decyzji uwzględnia się również tzw. aspekt społeczny oraz 13 punktów ustawy refundacyjnej zawierającej wszystkie kryteria, na podstawie których są podejmowane decyzje o refundacji leków. Minister decyduje nie tylko o tym, czy refundować lek, ale także, w jaki sposób go refundować – czy ma to być refundacja apteczna, czy może program lekowy. W przypadku leków innowacyjnych bardzo często, zwłaszcza w onkologii, zapadają decyzje o refundacji w ramach programu lekowego, ale ostatnio zdecydowano o szerokiej refundacji (np. flozyn dla pacjentów kardiologicznych lub chorych na cukrzycę). W przypadku programu lekowego ograniczenie dostępu do leku jest oczywiście większe, w przypadku refundacji otwartej zdecydowanie mniejsze, ale również jest.

Wspomniał pan o aspekcie społecznym...

Tak, tu miałem na myśli na przykład kwestie niezaspokojonych potrzeb zdrowotnych, chorobę o szczególnym znaczeniu dla zdrowia publicznego, tak jak było w przypadku COVID-19, lub chorób zakaźnych dotyczących dzieci lub kobiet w ciąży, czyli populacji szczególnie chronionych.

Czy proces podejmowania decyzji w sprawie finansowania szczepionek wygląda podobnie?

Dobre pytanie. Tak naprawdę te dwa procesy są niemal zupełnie odmienne, choć dla szczepionek objętych refundacją także przeprowadzono analizy farmakoekonomiczne. Tyle, że mówimy o pojedynczych preparatach, dwóch szczepieniach: przeciwko grypie i przeciwko ludzkiemu wirusowi brodawczaka (HPV). Zresztą refundacje dla szczepionek ministerstwo uruchomiło, gdy pełniłem funkcję podsekretarza stanu odpowiedzialnego za politykę lekową. Wtedy podjęliśmy decyzję o częściowej, 50%, refundacji szczepionki przeciwko grypie dla osób >65. roku życia. Tę decyzję poprzedzono takim samym procesem, jak inne leki.

Za tą decyzją poszły kolejne, m.in. o 100% refundacji szczepionki przeciwko grypie dla osób >75. roku życia oraz kobiet w ciąży. Potem podobny proces przeszła jedna ze szczepionek przeciwko HPV, co skończyło się decyzją o jej 50% refundacji aptecznej. Jednak nadal jest to margines, bo lwia część szczepionek jest albo finansowana w całości ze środków publicznych w ramach Programu Szczepień Ochronnych (PSO) i kupowana w drodze przetargu, albo finansowana w całości ze środków prywatnych lub samorządowych.

W mojej ocenie ścieżka, na której podejmuje się decyzje o zakupie szczepionek do realizacji obowiązkowego PSO, jest mniej przejrzysta i bardziej skomplikowana niż ścieżka refundacyjna, bo decyzje te ucierają się między różnymi gremiami eksperckimi i doradczymi, a zwieńczeniem jest przetarg, w którym ostatecznie decyduje kryterium ceny.

Czy dobrze rozumiem, że przy zakupie szczepionek do realizacji PSO nie przeprowadza się analiz farmakoekonomicznych?

Nie przeprowadza się. Jest przetarg, zwycięzcę wyłania komisja przetargowa i wygrywa ten, kto zaoferuje najniższą cenę. Zwycięzca bierze wszystko. Z jednej strony trudno coś zarzucić tej konstrukcji, bo na tym etapie wszystko jest rzeczywiście transparentne. Nie można jednak nie zauważyć również wad tego rozwiązania. Jeżeli mamy do czynienia ze szczepionkami podobnymi – jak w przypadku skoniugowanych szczepionek przeciwko pneumokokom, z których jedna jest 10-, a druga 13-walentna – ponieważ nie ma badań bezpośrednio porównujących oba preparaty, płatnik publiczny nie był i nie jest w stanie porównać ich skuteczności klinicznej bez analiz farmakoekonomicznych. Mówiąc inaczej – Ministerstwo Zdrowia nie było w stanie porównać opłacalności tych preparatów. Przed ogłoszeniem przetargu na zakup szczepionki przeciwko pneumokokom do realizacji obowiązkowego PSO Ministerstwo Zdrowia zwróciło się do AOTMiT z wnioskiem o opinię na temat wyboru preparatu. Nie była ta jednak analiza farmakoekonomiczna. Skupiono się jedynie na przeglądzie i ocenie danych klinicznych.

Oczywiście trzeba powiedzieć, że ocena szczepionek, których efekty działania są odsunięte w czasie, jest dużo trudniejsza. Weźmy szczepionkę przeciwko HPV, na której w tej chwili skupia się uwaga. Szczepionka ta chroni przed nowotworem lub nowotworami, ale na dobrą sprawę efekt ten będzie widoczny dopiero za 20–30 lat, a przynajmniej kilkanaście.

Kolejnym problemem przetargów jest to, że na placu boju zostaje jeden gracz. Gdy dana firma wygrywa przetarg, dla pozostałych producentów przestajemy być interesującym rynkiem. Skreślają nas. I gdy ten jeden producent ma jakiś problem z dostarczeniem szczepionek, a to nie są tylko teoretyczne rozważania, takie sytuacje zdarzają się w przemyśle lekowym, to musimy się liczyć z tym, że przez jakiś czas nie będziemy mieć szczepionek, zmniejszy się poziom wyszczepialności, czyli również bezpieczeństwo zdrowotne. Nawet jeśli byśmy chcieli jako państwo, płatnik publiczny, negocjować z innym producentem lub producentami, lądujemy na końcu kolejki. I nikt nam szczepionek poza kolejką nie sprzeda, bo cykl produkcyjny szczepionek jest bardzo długi.

Wróćmy jeszcze na chwilę do różnic w walentności szczepionek, bo teraz toczy się ostra dyskusja ekspercka, ale też publiczna, na temat szczepień przeciwko HPV.

Dokładnie. Jest szczepionka 9-, 4- i 2-walentna. W dyskusji pojawiają się bardzo różne głosy. Część ekspertów mówi o odporności krzyżowej, inni – że im więcej genotypów wirusa uwzględniono w składzie szczepionki, tym jest ona lepsza, na co pierwsza grupa odpowiada, że i tak najbardziej onkogenne są przede wszystkim dwa genotypy. Zamiast merytorycznej, analitycznej oceny jest zwyczajna kłótnia. Jakakolwiek decyzja nie zapadanie, trudno będzie obronić tezę, że jest podparta argumentami naukowymi. Tu warto odnieść się do zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia (p. Programy szczepień przeciwko HPV. Aktualne (2022) stanowisko WHO – przyp. red.).

Rozumiem, że przy wyborze szczepionek w Polsce nie stosuje się analiz farmakoekonomicznych. Czy tak samo jest w innych krajach?

W większości krajów europejskich oraz w USA panuje zgoda, aby takie analizy stosować przy podejmowaniu wszystkich decyzji dotyczących refundacji, najczęściej również w odniesieniu do szczepionek. W Polsce dodatkową komplikacją jest rozmycie lub też „poszatkowanie” odpowiedzialności, co generuje spory chaos. Z jednej strony są grupy ekspertów, o których wspominałem, a z drugiej, obszar szczepień ochronnych podlega co prawda Ministerstwu Zdrowia, ale realizowany jest przez Głównego Inspektora Sanitarnego (GIS), który również jest w randze ministerialnej i powinien raportować do samego konstytucyjnego Ministra Zdrowia, ale de facto nadzorowany jest przez jednego z wiceministrów. Zresztą już bardzo długo mamy zastępcę GIS, który nie spełnia warunków ustawy i nie może wystartować w konkursie, ale też nie może zwołać Rady Sanitarno-Epidemiologicznej. W samym resorcie zdrowia inny wiceminister nadzoruje obszar bezpieczeństwa sanitarnego, inny politykę lekową, a więc również szczepionki finansowane w trybie refundacyjnym. Trudno się dziwić, że gdy w systemie funkcjonuje kilka ośrodków, które albo podejmują decyzję albo przynajmniej mają wpływ na jej podjęcie, proces decyzyjny jest trudniejszy.

W dyskusjach ekspertów dotyczących wyboru preparatu do szczepień przeciwko pneumokokom i HPV nieraz padało stwierdzenie, że: „dzieci powinny dostawać to, co najlepsze”. Mocno zapadło mi w pamięć wystąpienie jednego z samorządowców, który zarzekał się publicznie, że jeśli ministerstwo zdecyduje się kupić szczepionkę o mniejszej walentności, on dróg nie będzie budować, a pozostawi samorządowy program szczepień z preparatem dającym – jak mówił – lepszą ochronę, bo „dzieci powinny dostawać to, co najlepsze”.

Trzeba sobie zadać pytanie, co to w zasadzie znaczy „wszystko, co najlepsze”. Rzeczywiście w wielu krajach o wysokich dochodach, europejskich i nie tylko, w ramach programów powszechnych szczepień stosuje się szczepionkę 9-walentną, ale wiele krajów zdecydowało się też na szczepionkę 2-walentną i one też zabezpieczyły swoje społeczeństwo przed nowotworami związanymi etiologicznie z HPV – zgodnie z zaleceniami WHO i polskiego AOTMiT (p. Skuteczność szczepionek przeciwko HPV – jest opinia Rady Przejrzystości AOTMiT – przyp. red.). Oczywiście można powiedzieć, że szczepionka 9-walentna zabezpiecza przed większą liczbą genotypów HPV i kłykcinami, w przeciwieństwie do szczepionki 2-walentnej. Ale tu znów wracamy do głównej myśli – bez rzetelnej analizy HTA trudno rozsądzić, czy to jest argument wielkiej wagi, a może powinniśmy rozważyć jeszcze inne rozwiązania systemowe dopuszczające 2 preparaty i dopłatę do droższego, podzielić udziały w rynku w przetargu... Ja bym się nie podpisał pod stwierdzeniem, że szczepionka 9-walentna jako jedyna jest najlepszym rozwiązaniem z punktu widzenia systemu opieki zdrowotnej, z perspektywy zdrowia publicznego, bo doświadczenie podpowiada, że może być ona dużo droższa.

To jest oczywiście tajemnica handlowa, można jednak usłyszeć, że różnica w cenie może być nawet 2-krotna.

Tym bardziej. Za kwotę tej różnicy – niech to będzie 120 mln zł – można sfinansować jeszcze jedno szczepienie, na przykład przeciwko meningokokom, odkleszczowemu zapaleniu mózgu lub półpaścowi. Przy podejmowaniu decyzji trzeba brać pod uwagę to, że dysponujemy ograniczonymi zasobami – jeśli mogę rozszerzyć znacząco zakres ochrony przed chorobami zakaźnymi, tylko nieznacznie ograniczając efektywność danego szczepienia, co do którego podejmuję decyzję, jako Minister Zdrowia przychylałbym się do takiego rozwiązania. Będąc przekonanym, że dzięki tej decyzji dzieci dostają właśnie to, co najlepsze.

Pamiętajmy, że nie jesteśmy najbogatszym krajem, który może sobie zawsze pozwalać na przysłowiowego royce rollsa. Może warto wybrać mercedesa, dokupując do niego elektryczny samochód do poruszania się po mieście. Bo zgadzając się ze wspomnianym przez Panią samorządowcem – nota bene też podjąłbym decyzję o zakupie szczepionek zamiast budowy drogi – że dzieci powinny dostawać to, co najlepsze, mówię, że może powinny dostawać więcej dobrych rzeczy. A może powinny je dostawać inaczej, na przykład zamiast 3 wkłuć przy realizowaniu absolutnie podstawowych szczepień powinniśmy oferować 1 wstrzyknięcie, zastępując dotychczas finansowane preparaty szczepionką wysoce skojarzoną? Te szczepionki, co już udowodniono, bardzo dobrze działają i usprawniają logistykę – ułatwiają terminowe realizowanie kalendarza szczepień, a także jego poszerzanie. Patrząc systemowo, rodzice, którzy w tej chwili decydują się na zakup szczepionek wysoce skojarzonych ze środków prywatnych, powinni otrzymywać częściową refundację, ale do tego też są potrzebne pieniądze. Oczywiście najłatwiej byłoby to przeprowadzić, obejmując te szczepionki refundacją.

Wracając do meritum, jest wiele potrzeb, a środki są ograniczone i nie jest ich zbyt wiele. Takie są realia, kontekst podejmowania decyzji.

Tymczasem, wsłuchując się w głosy niektórych ekspertów, można odnieść wrażenie, że wybór szczepionki innej niż ta o największej walentności będzie oznaczał fiasko programu szczepień przeciwko HPV. Zresztą tak to przedstawiono na jednej ze styczniowych konferencji eksperckich, jako ostrzeżenie – świadomi rodzice nie będą korzystać z „gorszej” czy też może „nie najlepszej” szczepionki. Część zamożniejszych rodziców kupi szczepionkę „lepszą”, pozostali, zawiedzeni ofertą publiczną, zrezygnują ze szczepienia w ogóle.

Absolutnie pozostając w temacie, odwołam się do nieco innego przykładu, wektorowej szczepionki przeciwko COVID-19 firmy AstraZeneca. Szczepionki znakomitej, z udokumentowaną, dużą skutecznością, szczepionki łatwej w logistyce i taniej, bo producent udostępnił ją po kosztach – można powiedzieć, że tylko ten jeden producent zachował się wręcz super etycznie. Wielka Brytania właśnie tą szczepionką zaszczepiła swoje społeczeństwo, ale w globalnym wyścigu ten preparat przegrał. Nie dlatego, że był gorszy. Był bardzo dobry. Przegrał z czarnym PR-em, a kto za nim stał, można się tylko domyślać. Nie trzeba się natomiast wcale domyślać, kto na tym – przynajmniej najbardziej – skorzystał.

Dokonywano wielu manipulacji, na przykład zestawiając dane o skuteczności. Dla szczepionki wektorowej za punkt końcowy przyjmowano objawowe zakażenie dróg oddechowych, a dla szczepionek mRNA tylko zakażenia SARS-CoV-2 potwierdzone w PCR. W takim zestawieniu szczepionka wektorowa była mniej skuteczna, ale niemal nikt nie patrzył, że porównano dwa różne punkty końcowe, różne dane.

I w ten sposób szczepionka, która bardzo dobrze chroniła przed COVID-19, została – to trzeba powiedzieć bardzo jasno – zabita medialnie. I teraz można zadać pytanie: Co było najlepszym rozwiązaniem na przykład dla krajów afrykańskich? I czy przypadkiem właśnie szczepionka wektorowa nie była tym najlepszym rozwiązaniem?

Podsumowując, gdy mamy analizy HTA, ocenę farmakoekonomiczną z porządną analizą skuteczności klinicznej, takie kontrowersje – prawdziwe lub domniemane – są ucinane. Nie ma spekulacji, jest wiedza, czarno na białym. Jeżeli nie ma analiz farmakoekonomicznych, pojawia się pokusa myślenia w kategoriach, że skoro 9 to więcej niż 2, to szczepionka 9-walentna musi być lepsza niż 2-walentna. Może nawet lepsza 4,5-krotnie. Tyle, że to nieprawda. Bo szczepionka 2-walentna chroni przed najbardziej onkogennymi genotypami HPV, czyli 16 i 18, które łącznie odpowiadają za większość zachorowań na raka związanych z zakażeniem tym wirusem (p. Czym kierować się przy wyborze szczepionki przeciwko HPV? – przyp. red.). Oznacza to, że z perspektywy zdrowia publicznego wypełnia podstawowe zadanie, jakie postawiono przed tym szczepieniem. Może, będąc krajem o nie największej zamożności, nie mamy tyle zasobów, aby płacić za najdroższą profilaktykę, może warto przeznaczyć część środków na edukację pacjentów, aby ze szczepień w ogóle, nie tylko przeciwko HPV, korzystało jak najwięcej osób. Ma to szczególne znaczenie przy szczepieniach dorosłych.

Wiele osób zwraca uwagę, że akcentowanie walentności odwraca nieco uwagę od faktu, że szczepienie przeciw HPV chroni przed nowotworami. Co więcej, ułatwia powrót do fałszywego argumentu, że szczepienie „zachęca” do aktywności seksualnej...

...tych dywagacji o aktywności seksualnej chciałbym uniknąć, choć są dowody na to, że młodzież bardziej świadoma, tj. najczęściej również ta zaszczepiona, rozpoczyna współżycie w późniejszym wieku (p. także Jak odpowiedzieć na wątpliwości rodzica związane ze szczepieniem przeciwko HPV? – przyp. red.). Wydaje się, że kluczem jest tu szacunek do mądrości młodego pokolenia i ich profesjonalna edukacja.

Chodzi właśnie o to, że dyskusja o szczepieniu przeciwko HPV, które ma być realizowane w ramach programu powszechnego, finansowanego ze środków publicznych, powinna się koncentrować na ochronie przed nowotworami.

Absolutnie tak, pełna zgoda. Brak bezpłatnego szczepienia przeciw HPV w polskim PSO – choć szczepionka jest na rynku od kilkunastu lat i od tylu też lat jest stosowana z powodzeniem w większości krajów o wysokich dochodach, co w tej chwili przekłada się na zerową lub minimalną zachorowalność na raka szyjki macicy (tu prym wiodą Australia i kraje skandynawskie) – spowodowany był blokadą na tle dyskursu światopoglądowego. W mojej ocenie możemy mówić o zbrodni na tych kobietach, które w tym czasie zachorowały i zmarły z powodu raka szyjki macicy, choć mogły być już chronione i nadal żyć.

To, że farmakoekonomika jest istotna dla systemu w skali makro, jest oczywiste. A czy zapewnia jakieś korzyści również w skali mikro? Z perspektywy lekarzy, może też pacjentów?

Zacznijmy od perspektywy świadczeniodawców, a konkretnie szpitali. Takie same mechanizmy, o których mówiłem na początku rozmowy: porównania efektywności kosztowej, kosztów i korzyści zdrowotnych, mogą mieć zastosowanie przy wyborze terapii lekowych stosowanych na oddziałach szpitalnych. Patrzymy wtedy, jakie terapie są opłacalne, czyli efektywne, ale przy jak najmniejszych kosztach. Nie chodzi przy tym o wybór najtańszej terapii, tylko najbardziej opłacalnej – o jak najlepszy efekt, przy jak najniższej cenie. Farmakoekonomika ma również zastosowanie w szpitalnym HTA, podobnie jak w receptariuszu szpitalnym, czyli liście leków wraz z procedurami ich używania w konkretnym szpitalu. Dzięki narzędziom farmakoekonomicznym możemy ustalić, co jest opłacalne dla konkretnej jednostki (np. dla szpitala klinicznego).

Solidne analizy farmakoekonomiczne mają również znaczenie dla pacjentów. Zdecydowana większość z nich ponosi spore koszty przy zakupie leków, więc chodzi o to, aby leki, za które również płacą, przynosiły jak najwięcej korzyści zdrowotnych przy minimalnych kosztach, czyli aby były najbardziej efektywne kosztowo. Dodatkową korzyścią jest to, o czym rozmawialiśmy przy okazji szczepień: podejmując sensowne decyzje dotyczące refundacji, optymalne z punktu widzenia systemu, zaoszczędzamy środki na inne innowacyjne terapie.

Dziękuję za rozmowę.

prof. dr hab. n. med. Marcin Czech – absolwent Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Warszawie, specjalista w dziedzinie epidemiologii i zdrowia publicznego. Zdobył tytuł International MBA w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej, ukończył Studium Ekonomiki Zdrowia na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Był adiunktem w Zakładzie Farmakoekonomiki Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, ukończył studia doktoranckie w dziedzinie zarządzania na Politechnice Warszawskiej. W 2010 roku na Wydziale Zarządzania UW obronił pracę habilitacyjną „Farmakoekonomika jako narzędzie zarządzania w gospodarowaniu lekami w Polsce”. Pracował również w firmach farmaceutycznych, gdzie odpowiadał za tematy związane z ekonomiką zdrowia w całym regionie Europy Środkowej. Były podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia odpowiedzialny za politykę lekową. Po odejściu z ministerstwa, na własną prośbę, wrócił do pracy naukowej. Jest profesorem w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej i w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie, gdzie, kierując zakładem, pełni również rolę kierownika Zespołu Zakażeń Szpitalnych. Autor ponad 200 prac i doniesień z dziedziny zarządzania, ekonomiki zdrowia, farmakoekonomiki i jakości życia. Współautor podręcznika akademickiego „Farmakoekonomika. Ekonomiczna ocena programów ochrony zdrowia” oraz „Słownika Farmakoekonomicznego”, a także innych książek z obszaru farmakoekonomiki. W 2022 roku nakładem Polskiego Wydawnictwa Ekonomicznego ukazała się jego książka przybliżająca cały proces powstawania leków: „Leki od odkrycia do pacjenta. Wymiary zarządzania systemem”. Prezes zarządu Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego.

Zobacz także

Reklama

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.

Przegląd badań