Najgorszy moment na szczepienia przeciwko COVID-19

08.12.2023
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Mamy środek sezonu infekcyjnego i naprawdę bardzo dużo pracy. To nie jest tak, że można przeorganizować pracę poradni, zwłaszcza małej, dosłownie z dnia na dzień czy z tygodnia na tydzień w czasie, gdy chorzy pacjenci płyną wartką i szeroką rzeką – wyjaśnia Jacek Krajewski, prezes Federacji Porozumienie Zielonogórskie.


Jacek Krajewski, prezes FPZ. Fot. mat. pras.

  • Poradnie POZ już od pewnego czasu zapisywały chętnych do szczepienia „na zeszyt”
  • Pacjenci mówią, że szczepili się już 4 razy, że więcej nie chcą
  • Już zdarzało się w przeszłości umawiać pacjentów na konkretne terminy i potem wydzwaniać, przesuwać o tydzień lub dwa
  • Nie chodzi tylko o infekcje. Zimowe miesiące to również czas zaostrzeń wielu chorób przewlekłych

Małgorzata Solecka: Ruszyły szczepienia przeciwko COVID-19 kolejną dawką przypominającą, nowym preparatem dostosowanym do podwariantu XBB.15. Jest cała lista problemów organizacyjnych, ale chyba jednym z kluczowych jest niewielka liczba podmiotów, które zgłaszają wolne terminy na szczepienie. A pamiętajmy, że obecnie obok aptek tylko poradnie podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) mogą je realizować. Tymczasem, podobno, lekarze nie są chętni, by szczepić. Dlaczego?

Jacek Krajewski: Lekarze są bardzo chętni, żeby szczepić! Jest tylko jeden, ale za to duży, problem. Mamy środek sezonu infekcyjnego i naprawdę bardzo dużo pracy. Nagły alert ze strony Ministerstwa Zdrowia, że jest szczepionka i trzeba organizować punkty szczepień – cóż, z jednej strony bardzo się na tę możliwość cieszymy, bo sami na nią czekaliśmy, z drugiej – to nie jest tak, że można przeorganizować pracę poradni, zwłaszcza małej, dosłownie z dnia na dzień czy z tygodnia na tydzień w czasie, gdy chorzy pacjenci płyną wartką i szeroką rzeką. To wymaga od nas znalezienia kilku godzin może raz, może dwa razy w tygodniu dla osób, które chcą się szczepić i zapewnienia, że w tym samym czasie w poradni nie pojawi się pacjent infekcyjny.

Lekarze informowali w ostatnich dniach, że Narodowy Fundusz Zdrowia (NFZ) podjął interwencje telefoniczne, przypominając o obowiązku prowadzenia szczepień, bo to świadczenie gwarantowane.

My szczepić będziemy, oczywiście. Nie znaczy to jednak, że już w tej chwili, czy nawet za kilka tygodni, udostępnimy wolne sloty w systemie. Poradnie POZ już od pewnego czasu zapisywały chętnych do szczepienia „na zeszyt” i również te, do których z zewnątrz nie można się zapisać, pacjentów ze swoich list aktywnych zaszczepią, kiedy tylko dotrą do nich szczepionki.

Ale podkreślę raz jeszcze: akcja szczepień w grudniu to nie jest najlepszy pomysł. To ogromne obciążenie dla i tak zawalonych pracą – już naprawdę od wielu tygodni – poradni POZ. Dlatego też nie wystawiamy terminów dla pacjentów z zewnątrz. Po prostu nie mamy na to w tej chwili wystarczającego potencjału. Zwłaszcza, że z naszego punktu widzenia informacja, że szczepienia ruszają i że będą szczepić poradnie POZ, przyszła późno.

Ta informacja w przestrzeni publicznej była dostępna, ale jak rozumiem, was jako świadczeniodawców wiąże komunikacja formalna z płatnikiem lub organizatorem systemu?

Dokładnie. Kluczowy jest moment ukazania się komunikatu – a w tym przypadku był to początek grudnia – bo to jest podstawa do podejmowania decyzji dotyczących działania poradni, organizacji pracy.

Mówi pani, że informacja o szczepieniu była dostępna w przestrzeni publicznej. Tymczasem my rozmowy z naszymi pacjentami, zwłaszcza z tymi, którzy zdecydowanie – ze względu na stan zdrowia – powinni się zaszczepić, zaczęliśmy dużo wcześniej, informując, że będzie szczepionka. Otóż zdecydowana, wręcz lwia część pacjentów w ogóle z taką informacją się nie zetknęła. Pacjenci mówią, że szczepili się już 4 razy, że już więcej nie chcą. Na pewno są miejsca, w których jest duże zainteresowanie szczepieniami, ale zaręczam, że nie wszędzie. I że więcej jest takich miejsc, w których tego zainteresowania po prostu nie ma.

Na pewno nie pomaga fakt, że Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało brak kampanii informacyjnej, promującej szczepienia – i trzyma się tego konsekwentnie.

Nie pomaga też niepewność, która towarzyszy szczepieniom przeciwko COVID-19. Nam się już zdarzało w przeszłości umawiać pacjentów na konkretne terminy i potem wydzwaniać, przesuwać o tydzień lub dwa. Trudno się dziwić, że w tej chwili z jakimikolwiek działaniami wstrzymaliśmy się do momentu, aż szczepionki rzeczywiście się pojawiły.

Gdy mówi Pan o przeorganizowaniu pracy praktyk tak, by były możliwe szczepienia nawet „swoich” pacjentów, przypominają mi się rozmowy z kilkoma lekarzami z ostatnich dni, prowadzącymi bardzo małe poradnie. Usłyszałam to samo: pracujemy od 8.00 do 18.00 bez przerwy. Przekładamy bilanse i szczepienia zdrowych dzieci, bo nie mamy żadnej możliwości bezpiecznie ich przyjąć, od poniedziałku do piątku jest pochód pacjentów z infekcjami, pacjentów chorych. Nie ma mowy, żebyśmy w ciągu najbliższych 3 miesięcy pomyśleli o szczepieniach. O ile w większych przychodniach jest możliwość po pierwsze – wydzielenia miejsca, po drugie – skierowania personelu do szczepień, bo przecież dorosłych nie musi szczepić lekarz, w tych najmniejszych to jest albo bardzo trudne, albo niemożliwe.

Bo to jest fatalny termin na szczepienia, po prostu. Dla wszystkich, dla niektórych bardziej. Zwłaszcza, że nie chodzi tylko o infekcje. Zimowe miesiące to również czas zaostrzeń wielu chorób przewlekłych. Również w związku z infekcjami, ale nie tylko. Ludzie się czują gorzej na przykład w związku z zanieczyszczeniem powietrza. Obserwujemy to od lat, to jest czas, gdy wiele osób po prostu źle się czuje i zgłasza się do lekarza.

Wiem, że nie we wszystkich poradniach, ale w dużej części jest lub będzie możliwość wygospodarowania na przykład 1 dnia, czy nawet kilku godzin w tym jednym, maksymalnie 2 dniach w tygodniu i przeprowadzenia szczepień dla osób chętnych. Natomiast potencjału na szczepienia otwarte w przypadku dużej części podmiotów zrzeszonych w naszej federacji nie widzę.

Pierwsze dni szczepień zakłóca też brak szczepionek. 200 000 dawek z pierwszej transzy zniknęło już 6 grudnia, w tej chwili wydaje się, że również druga, podobna, transza została rozdysponowana albo zostanie lada moment. MZ twierdzi, że dawek zamówiło milion. Nie za mało? Dwie dawki przypominające przyjęło 8% populacji, więc jakieś 3 miliony osób…

Nie jestem optymistą i myślę, że milion dawek może okazać się wystarczający, nawet jeśli teraz mamy inne wrażenie. Wiele osób jest nastawionych do szczepień przeciwko COVID-19 sceptycznie. Bo się szczepili, a zachorowali, na przykład. Albo uważają, że przechorowanie „kowida” to nic takiego, po prostu przeziębienie, infekcja jak każda inna. Myślą, że skoro zniknęły ograniczenia, nie ma obostrzeń, to i szczepienia nie są potrzebne, bo przecież COVID-19 już nie jest groźny…

… już nie trzeba się go obawiać, tak. MZ nie pomogło, co najmniej od połowy 2022 roku kompletnie odpuszczając temat pandemii. Były nawet wypowiedzi, że COVID-19 to choroba jak każda inna, a SARS-CoV-2 niczym się nie wyróżnia. Eksperci nie mają wątpliwości, że tak nie jest, ale dla decydentów ten głos niewiele znaczył. Ale kontynuując myśl, ludzie nie kojarzą, że ograniczenia, obostrzenia dlatego mogły zniknąć, bo znacząca część populacji się zaszczepiła.

Nie ma pamięci, że COVID-19 to groźna choroba, która nie tylko zebrała śmiertelne żniwo, ale również w tej chwili może powodować ogromne powikłania. Polacy traktują COVID-19 jak grypę, a przeciwko grypie się nie szczepią. Bagatelizujemy, jako społeczeństwo, i choroby, i możliwość ich uniknięcia. Przeciwko grypie od lat szczepią się nieliczni – poza jednym sezonem – jest 4% populacji. Dlaczego szczepienie przeciwko COVID-19 kolejną dawką przypominającą miałoby wyglądać inaczej?

Zdążyliśmy się, nomen omen, zaszczepić lekceważeniem i szczepień, i chorób infekcyjnych. Lekarze, pielęgniarki z poradni i ze szpitali skarżą się, że pacjenci z ewidentnymi objawami infekcji przychodzą bez maseczek, odmawiają ich założenia nawet wtedy, gdy je otrzymują. Przez to personel medyczny choruje i to dość masowo, nawet jeśli jest zaszczepiony. Bo szczepionki mają nas chronić przed ciężkim przebiegiem choroby, zgonem, a nie przed samym zakażeniem, czy chorobą o łagodniejszym przebiegu, które zdarzają się również u osób szczepionych.

Jestem tego przykładem, bo w listopadzie po raz pierwszy przechorowałem COVID-19. Nie jakoś ciężko, ale sam fakt, że nie udało się uniknąć zakażenia mimo szczepienia, mimo zachowywania wszystkich środków ostrożności, nie pomaga. Wszyscy wiemy – u jednej osoby choroba przebiegnie łagodnie, u drugiej – już nie. A nawet łagodny COVID-19 to tydzień wyjęty z życia. Nie ma nas w gabinetach. A pacjenci są, czekają na poradę, na pomoc.

Wróćmy jeszcze do gotowości poradni POZ do szerszego uruchamiania szczepień. Pojawiają się głosy, że stawka, jaką oferuje NFZ w tym sezonie, nie jest atrakcyjna. I że to również nie poprawia mobilizacji.

Jest niższa o 50%, mówiąc precyzyjnie. Ale tym razem nie chodzi o pieniądze, naprawdę. Może dla kogoś, kto planował – bo ma możliwości – prowadzenie szczepień na większą skalę, to może odgrywać pewną rolę, bo jednak personelowi za pracę trzeba zapłacić. W przypadku mniejszych poradni wszystko rozbija się o fizyczny brak możliwości, nie o to, czy Fundusz zapłaci nam 60 zł czy 30 zł za jednego zaszczepionego. Mamy do wykonania pracę, swoim pacjentom na pewno szczepienia zabezpieczymy.

Rozmawiała Małgorzata Solecka

Zobacz także

Reklama

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.

Przegląd badań